sobota, 7 listopada 2009

Nie będę czekać z tą opowieścią...


Z tą opowieścią nie będę czekać do lipca, choć miesiąc ten, a jeszcze lepiej jego 17 dzień, byłby idealny na wspomnienia. Dla mnie stanowią one czystą magię, a magią (no, może poza czarną) warto się dzielić, więc... opowiem już teraz.


17 lipca 2003 roku był dniem szczególnym, dniem mojego ślubu. Skromna cywilna uroczystość i równie skromny, choć pod dobrym adresem, obiad dla garstki gości. Bodajże przy deserze moja przyjaciółka wspomniała, że dzisiaj, w którejś z księgarń w okolicy Rynku Roma Ligocka podpisuje swoje książki. Ja byłam wówczas po lekturze dwóch: "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" i "Kobiety w podróży".

Obiad dobiegł końca, pożegnaliśmy gości. Wracamy z Piotrem do samochodu słoneczną ulicą Sławkowską. Przed drzwiami jakiegoś sklepu stoi kilka osób. Dziwne w tych czasach, pomyślałam. Zaraz, zaraz, przecież to księgarnia. Zdążyłam jeszcze szepnąć "niemożliwe" i już byłam w środku. Nie w ślubnej sukni wprawdzie, tylko białej garsonce, za to z naręczem kwiatów. Kilka spojrzeń w moją stronę, kilka uśmiechów. Głupio tak stać i skupiać na sobie uwagę, no i pasować jak przysłowiowa pięść do oka, lub kwiatek do kożucha. Przecież nie mam ze sobą książek, a kwiatów pozbywać się nie chcę...

Wróciliśmy do domu, żeby ochłonąć, odpocząć i choć trochę oswoić się z "odmiennym stanem cywilnym". Dzień się jeszcze nie skończył, w planach mieliśmy bowiem wieczorne spotkanie ze znajomymi w jednym z przyrynkowych letnich ogródków. Mimowolnie sięgnęłam po książki Ligockiej i... mój ślubny bukiet. "Przecież to spotkanie z czytelnikami już dawno się skończyło" - powiedział Piotrek, ale ja udałam, że nie słyszę.

Pobiegłam na Sławkowską. Księgarnię właśnie zamykano. "A, to pani! Zapamiętaliśmy panią" - powiedziała sprzedawczyni. Potem zawahała się przez moment i dodała: "A Pani Roma ze znajomymi siedzi - o tam - w tamtej winiarni". Podziękowałam i nieśmiało zbliżyłam się do wskazanego stolika. "Witamy naszą pannę młodą! Proszę usiąść z nami" usłyszałam. Było miło i serdecznie. Panią Romę wzruszył ślubny bukiet. "Czy pani wie, że ja maluję żydowskie narzeczone?" - spytała. Wiedziałam. "To ja pani prześlę jeden taki rysunek". Z kolei znajomi Autorki zaoferowali trzy książki z aktualnej oferty Wydawnictwa. Niezwykłe spotkanie, ciepłe przyjęcie, nieoczekiwane prezenty (no i wino) sprawiły, że zaszumiało mi w głowie i poczułam się w tym wyjątkowym dniu jeszcze bardziej szczęśliwa.

Minął jakiś czas. Doszła przesyłka z Niemiec. Narzeczona na akwareli ma włosy blond i niebieskie oczy. Czy to echa tzw. "dobrego wyglądu" jako synonimu życia, spokoju i szczęścia? Otrzymałam też obiecane książki. Dzięki nim spełniło się moje marzenie o idealnym prezencie ślubnym, książkowym właśnie. Gdy koleżanki pytały mnie, co chciałabym dostać, lub co by mi się przydało, prosiłam tylko o jedno - książkę. "Zwariowałaś?! Książkę to ja ci mogę kupić na urodziny, ale nie na ślub!" - usłyszałam od jednej. Inni zlekceważyli moje słowa, upatrując ich źródła w stresie (w czym jeszcze - wolę nie myśleć).

A jednak były wymarzone książki i dar, który nie mógłby mi się chyba nawet przyśnić, magia i... pamiątka po tamtym spotkaniu utrwalona już na zawsze. Kto czytał "Tylko ja sama" Romy Ligockiej domyśla się, o czym mówię.






"Podnoszę wzrok znad książki, którą właśnie podpisuję, i w ciemnym kwadracie drzwi dostrzegam postać kobiety w bieli. Dziewczęca sylwetka, biała suknia - kwiaty we włosach. Panna młoda? U jej boku mężczyzna w ciemnym garniturze. Ludzie rozstępują się przed nimi - szepczą zachwyceni. Wkracza młoda para. W środku księgarni wygląda to doprawdy całkiem nierealnie... Malina? Z bukietem ślubnym w dłoni stoi przede mną Malina - jak zwykle delikatna i trochę nieśmiała, ale z triumfalnym uśmiechem na ustach. Wyciągam do niej ramiona. Gorączkowe wyjaśnienia i raz po raz objęcia. Ludzie tworzą wokół nas krąg i przyglądają się zachwyceni. Malina ofiarowuje mi swój ślubny bukiet. Dużo małych białych różyczek - przyciskam je do piersi... W końcu z zamętu pełnych podekscytowania słów wyłania się jednak nieco jaśniejszy obraz. Malina pisała do mnie. - Dwa albo nawet trzy listy - mówi - ale wszystkie wróciły. - Tak, wiem - potrząsam z ubolewaniem głową - wiele listów wracało, gdy byłam w Ameryce. - Domyślałam się, że jest pani nadal za oceanem - mówi Malina. Dziś po południu odbył się nasz ślub. Później jeden z gości weselnych opowiadał, że słyszał w radiu o moim wieczorze autorskim. - Wiedziałam, że pani przyjedzie. Wiedziałam. Jest pani moim najpiękniejszym prezentem ślubnym - mówi Malina. - Byliśmy tu już przed godziną, ale nie chcieliśmy przeszkadzać - wtrąca jej milczący dotąd mąż. - A to jest Piotr - przedstawia Malina z dumą. Mężczyzna, choć wyraźnie starszy od niej, silny, miła okrągła twarz, ciemne włosy. Więcej nie da się w tym momencie powiedzieć. Goście weselni czekają w lokalu niedaleko stąd, więc młodzi po prostu mnie tam zabierają. - Jest pani moim prezentem ślubnym - powtarza Malina - musiało tak być." /fr. książki Romy Ligockiej "Tylko ja sama"/

19 komentarzy:

  1. Droga Olu. Ta przepiękna historia jest niesamowita. Czytałem powoli i delektowałem się tymi słowami bardzo. Tak ładnie napisałaś, że prawie poczułem się świadkiem tych wydarzeń. Tego wspomnienia nikt Ci nie odbierze, bo jest Twoje. Wszyscy chcieliby dostać taki prezent w tak ważnym dniu. A finał jest jeszcze bardziej zdumiewający (myślę o fragmencie z książki). Wszystkiego najlepszego w życiu kochani...

    OdpowiedzUsuń
  2. magiczne zdarzenie,
    ale nie dziwi sympatia do osób, które nas inspirują/wzruszają ;))) i pragnienie utrwalenia takich chwil, myślę tu o zacytowanym fragmencie książki pani Ligockiej
    miło się Ciebie czyta
    będę zaglądać

    OdpowiedzUsuń
  3. Wzruszyłam się Olu!
    Serdeczności Ci ślę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Musiało być dla Ciebie niezapomnianym przeżyciem spotkanie pani Romy, a już przeczytanie o sobie w jej książce... Niesamowita i wzruszająca opowieść, życie pisze chyba najbardziej zaskakujące scenariusze :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To wspaniały znak na życie z Piotrem.
    Wszystkiego dobrego, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochani,

    Dziękuję za miłe wpisy. Ta historia jest tak niesamowita, że sama czasami nie mogę uwierzyć, że takie rzeczy "się dzieją". To kwestia naszego nastawienia, naszych myśli...

    Grażyno-Anno, też tak pomyślałam tych wiele lat temu, że to dobry znak...

    Ściskam Was, Mili.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  7. Olu to naprawde niesamowite... Ciesze sie ze Ciebei poznalem! Od pierwszego spotkanie 16 sierpnia 2004, ale juz nawet z wczesniejszych mali wiedzialem ze jestes wyjatkowa osoba! Czytajac ten post utwierdzam sie nadal w tym przekonaniu! Szkoda ze niewiele juz takich osob zostalo na swiecie!

    OdpowiedzUsuń
  8. Maćku, zatkało mnie i wzruszyło to, co napisałeś. Dziękuję!!! Ależ ja lubię te nasze rozmowy o wszystkim! :) Wszystkiego naj dla Ciebie i Dziewczyn ;) Serdecznie - Ola

    OdpowiedzUsuń
  9. Urzekające... jestem odrealniona i zaczarowana. Ciepłe pozdrowienia z Przystani. Jola

    OdpowiedzUsuń
  10. Co za historia! Niezręcznie to wyznać, ale wzruszyłam się :) Teraz to ja jestem szczęśliwa, bo zawitała na mojej stronie jedna z bohaterek Romy Ligockiej.
    Dziękuję za linka, magią rzeczywiście trzeba się dzielić. Pozdrawiam bardzo serdecznie i dziękuję też za wizytę!
    czara

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie pani Malina,Ola-tak? :)

    O świecie nasz! Niezywkła,niesamowita historia. Jestem pod wielkim wrażeniem! Cieszę się,że wszystko się tak potoczyło i że jest pani szczęśliwa!:) * Czytam- przekwitam- Roma jest zachwycająca,wiele mnie uczy jej literatura. Czy będzie niebawem w Polsce? Bardzo chciałabym ją zobaczyć...


    Przytulam... Wszystkiego dobrego! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak, Ola :) Od Autorki wiem, że Malina to kompilacja dwóch realnych postaci - mnie i jeszcze jednej dziewczyny. Przytoczony fragment książki to moja historia. Z tego, co się orientuję, Roma Ligocka na stałe mieszka w... Krakowie :) Myślę, że ew. kontakt można próbować nawiązać poprzez Wydawnictwo Literackie. Dziękuję, pozdrawiam, cieszę się z odwiedzin Bobe Majse.

    OdpowiedzUsuń
  13. Cóż za zdumiewająca opowieść! Nie znałam tej historii, nie czytałam pozostałych książek Ligockiej oprócz "Dziewczynki" - ale po przeczytaniu Twojej historii skłonna jestem zakrzyknąć - życie to magia.
    Pozdrawiam niezwykle serdecznie i dziękuję za odwiedziny.

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękne to, piękne. I jakie wzruszające! Utrwalone na wieczność :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Przeczytałam jakiś czas temu książkę Romy Ligockiej. Potem trafiłam na Twój blog. Dopiero kiedy natrafiłam niedawno na ten wpis zrozumiałam, że to Ty jesteś tą niezwykłą dziewczyną z książki :-)
    Piękna historia!

    Pozdrawiam
    Joanna M.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak piekna. czytalem tego posta juz wczesniej, ale dzis oczywiscie raz jeszcze.
    Choc wczesniej myslalem, ze scena z ksiazki byla pierwsza, Ty ją kiedys juz czytalas, a potem w dniu Twego slubu ona wykreowala sie w rzeczywistosci.
    ale to bylaby juz magia do potegi :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej naśladownictwo niż magia ;) Wolę tak, jak było :)

      Usuń
  17. Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Wyjątkowy dzień, wyjątkowy prezent. Tym bardziej, że (jako ateiści) wzięliśmy tylko ślub cywilny, a te zazwyczaj są skromne. No to trafił się brylant do... garsonki ;)

      Usuń