niedziela, 28 stycznia 2018

Śnieg


“Ptaszku ze wzgórza Hermon! Mój drogi przyjacielu,
Którego śpiew tak dobrze znam z wiersza Bialika,
Niech odrobinę śniegu przyniosą twe skrzydła
Z ojczyzny mojej - Wilna. Bym tu, w Izraelu
Jak piec gorącym, już nie odczuwał więcej zimna.”

/fr. wiersza “Śnieg na górze Hermon”, Abraham Suckewer/




 



czwartek, 4 stycznia 2018

Ken


yes we can
(“potrafimy”, “możemy”)

albo…

yes, oui, ken
(“tak” po angielsku, francusku i hebrajsku)

Ta sama wymowa i… podobnie optymistyczny wydźwięk.
No to pod ten Nowy Rok!

Post zainspirowany rozmową z Mulim.


poniedziałek, 1 stycznia 2018

2018 bis, czyli Nie-upiorny Sylwester w Operze


(co wrażliwszych ostrzegam, że to będzie post „od czapy”)

Najpierw przez godzinę robiłam makijaż typu brak makijażu. Gdy lewe oko było już gotowe, przypomniałam sobie, że warto zmienić soczewkę kontaktową (w końcu zabawa może przeciągnąć się do rana). Kilkanaście lat doświadczenia zrobiło swoje.

Ze znalezieniem miejsca do parkowania poszło gładko, problem stanowiło nie pobrudzenie sukienki od brudnego auta. Niejakie oddalenie od budynku Opery zapewniło ożywczy spacer – bardzo przyjemny, biorąc pod uwagę bynajmniej nie zimową temperaturę otoczenia. Cienkie rajstopy i szpilki okazały się jak najbardziej ok (inna sprawa, że do zimowej kurtki pasowały jak kwiatek do kożucha).

W środku obyło się bez niespodzianek. Tylko jeden pan (średnia wieku publiczności to plus-minus 75 lat) przewrócił się na schodach.

Podczas pierwszej części koncertu przyszło mi na myśl durne (acz jakże pożądane) noworoczne postanowienie: ważyć tyle, co baletnica (lub baletmistrz – bez znaczenia).

W czasie antraktu zdołałam upolować (w całkowicie kulturalny sposób) kilka zakąsek typu finger food, oraz trzy lampki czerwonego wina. Na widownię wróciłam syta, niestety z wrażeniem zjedzenia wszystkich kolacji świata. Sprytny fason sukienki zdołał to ukryć.

Koncert okazał się przedni! Najlepszy ze wszystkich sylwestrowych, na jakich byliśmy w Operze. Cała widownia (tzn. niektórzy bardziej niż inni) na stojąco fetowała wraz z artystami powitanie Nowego Roku. Którzy niektórzy? Dyskretnie nadmienię, że trzy lampki wina zrobiły swoje.

Gdy zorientowałam się (trochę mi to zajęło), że iście aktorską solówkę na akordeonie odegrał sam dyrygent, prawie popłakałam się ze śmiechu. Ocalony wcześniej makijaż lewego oka spłynął nieomal doszczętnie.

Tak mocno biłam brawo, że po koncercie kilka dobrych minut spędziłam w łazience, chłodząc dłonie lodowatą wodą.

Wcześniej były oczywiście życzenia (w ferworze genialnej zabawy wymieniane także z pozostałymi „niektórymi” – patrz j.w.) i szampan, szampan, szampan!

Vivo per lei, vivo per tutti! (żyję dla niej, żyję dla wszystkich)
Wspaniałego Nowego Roku!


P.S. Wątków żydowskich brak. Nieodmiennie podziwiałam plakat „Skrzypka na dachu”, którego w tym miejscu (ani onegdaj w plenerze, na krakowskim Kazimierzu) nie dane mi było oglądać. Za to plakat piękny.