poniedziałek, 30 maja 2011

"Dotknięcie anioła"


Chyba jeszcze nigdy nie komentowałam żadnego wydarzenia na gorąco. Pora to zmienić. Przed chwilą wróciłam ze spotkania z Henrykiem Schönkerem - autorem wspomnień "Dotknięcie anioła", spotkania promującego trzecie wydanie książki.

Elegancki i uroczy Henryk Schönker długo i wzruszająco opowiadał o tym, jak ocalał on i jego najbliższa rodzina; kto i jak im w tym dopomógł; jak niezwykłe, wręcz metafizyczne okoliczności towarzyszyły walce o przeżycie. Wspominał ojca - Leona Schönkera, któremu okupant powierzył organizację i prowadzenie Biura Emigracyjnego w Oświęcimiu. Zanim Niemcy przypieczętowali los Żydów na konferencji w Wannsee (1942), istniały plany ich wysiedlenia z okupowanej Europy. Dziś trudno uwierzyć, że Oświęcim - ten rozpoznawalny na całym świecie symbol Zagłady, mógłby kojarzyć się zupełnie inaczej - jako miasteczko nadziei i ratunku.

Dr Artur Szyndler z Centrum Żydowskiego w Oświęcimiu przypadkowo natrafił w jerozolimskim archiwum na dokumenty potwierdzające istnienie owego Biura Emigracyjnego. Tym samym zamknął usta wątpiącym historykom, którzy ten wątek wspomnień Schönkera traktowali jako wytwór fantazji, przekręcone fakty, lub... marketingowy zabieg wydawcy książki.

Osiemdziesięcioletni Henryk Schönker mieszka z żoną, także Polką ocaloną z Holokaustu, w Tel Awiwie. Ma trzy córki i dziesięcioro wnucząt. Jego kolejna książka ukaże się niebawem w Polsce. To zapis rozmyślań starego Żyda na temat Zagłady. Jak mogło do niej dojść i gdzie był wtedy Bóg.

Od lewej: Katarzyna Madoń-Mitzner (Ośrodek Karta), Henryk Schönker, Artur Szyndler (Centrum Żydowskie w Oświęcimiu).

Zapytany przeze mnie Autor potwierdził, że przytoczona w książce przepowiednia niepełnosprawnego umysłowo chłopca to prawda, nie literacki ozdobnik.

Willa Schönkerów w Oświęcimiu (2004).

Willa Schönkerów w Oświęcimiu (2004).

wtorek, 24 maja 2011

Na bogato


"W pewnym mieście żył kiedyś pewien bogacz. Posiadał on w swoim majątku fabrykę, sklepy i wiele innych przedsiębiorstw. Był także właścicielem jedynej knajpy w tym mieście. Ów bogacz miał dwóch synów. Jeden z nich był człowiekiem statecznym i pracowitym, drugi nierobem i hulaką. Kiedy bogacz poczuł, że zbliża się koniec życia, spisał testament. W swej ostatniej woli przyznał wszystkie przedsiębiorstwa nierobowi i hulace, a dla swego pracowitego syna zostawił tylko knajpę. Dowiedziawszy się o podziale majątku przyjaciele bogacza przyszli do niego i zwrócili mu uwagę, jak może przeznaczyć cały majątek synowi hulace, który roztrwoni to w krótkim czasie. Stary bogacz uśmiechnął się i powiedział: - Moi drodzy. Posłuchajcie, dlaczego taka jest moja decyzja, a wtedy będziecie wydawać o niej sąd. Jeśli przeznaczyłbym knajpę dla mego syna hulaki, to w krótkim czasie przepiłby ją razem ze swymi koleżkami. Jeśli jednak zostawię mu cały majątek, a drugiemu synowi knajpę, to sprawa będzie prosta. Mój syn hulaka będzie przepijał ten majątek. A gdzie on będzie przepijał? W knajpie należącej do brata. W ten sposób wszystko znajdzie się w ręku mojego pracowitego syna. Że zaś on jest dobrym człowiekiem, to nie da bratu zginąć. No i co teraz powiecie?" /"Pilpul, czyli z mądrości żydowskich", Aleksander Drożdżyński/

Bogacz i knajpa... skojarzenia prowadzą na... talerz, na którym pyszni się nic innego, tylko kaczka Rotszylda! Z wiśniami!

Składniki:
- 2-4 filety z kaczki
- sól
- ew. pieprz
- 20 dkg wiśni
- 1/5 szklanki czerwonego wina
- 3-4 goździki
- cukier
- ew. mąka

Przepis:
Filety myjemy, osuszamy, skórę nacinamy w kratkę. Całość nacieramy solą. Obsmażamy na suchej patelni. Najpierw stronę ze skórą, aż będzie chrupka, następnie z drugiej strony - do złotego koloru. Wkładamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Po wyjęciu kaczka w środku powinna być różowa. Wydrylowane wiśnie zalewamy winem, dodajemy goździki, cukier do smaku i dusimy w rondelku. Według upodobań sos można zagęścić rozrobioną w wodzie mąką. Kaczkę serwujemy polaną wiśniowym sosem.

Jeśli danie j.w. zamarzy nam się poza sezonem na wiśnie, można użyć gotowego sosu ze słoika. Nie wiem tylko, co na to Rotszyld :)


piątek, 20 maja 2011

Zbliżenie V


"13 marca 1943 roku. Godzina dziesiąta. Wszystkie drogi ucieczki z getta odcięte są kordonem esesmanów, granatowej policji i szaulisów (...) Podejmujemy próbę wydostania się z getta kanałem. Przebieg kanału był nam znany. Budował go mój stryj, Maksymilian. Naszkicował nam z grubsza jego bieg. Moja matka ubiera dziecko, żona z przygodnym przechodniem podważają klapę kanału, a ja tymczasem staram się przekonać ojca, który jest w stanie krańcowej apatii i rezygnacji (...) Nie chce opuścić swego kąta. Matka została z ojcem za moją radą, do dziś nie wiem, czy słuszną (...) Już dobiegają nas z ulicy Józefińskiej krzyki pędzonego tłumu. Już słyszymy strzały. Ostatnia chwila (...) Żona wpycha mnie przemocą do kanału, rzucając mi dziecko na głowę, potem wślizguje się sama. Z ogłuszającym hukiem zapada właz.

Kres naszej wędrówki oznajmił nam szum uchodzących do rzeki nieczystości, ustokrotniony echem podziemnych sklepień (...) Zastanawialiśmy się, czy kanał jest otoczony przez policję i żołdactwo, słowem - czy wystawienie głowy nie grozi jej utratą? Przede wszystkim trzeba było przygotować dziecko na tę ostateczną chwilę. Tłumaczyłem synkowi, że strzelba "hełmiaka" to jest to samo co pałeczka policjanta na skrzyżowaniu ulic - wskaże dróżkę, którą przechodzi się na radosną, słoneczną łąkę, pokrytą kwiatami. Tę łąkę mały zna przecież dobrze z bajek, jakie mu dziadziuś opowiadał. "Tatusiu, ja się naprawdę nie boję - zapewniało dziecko - ja się nie będę bał nawet wtedy, gdy wilkołak w hełmie zbliży się do nas ze strzelbą, bo wiem, że to tylko kinowa bajeczka"..."

/Julian Aleksandrowicz, "Kartki z dziennika doktora Twardego"/

Julian Aleksandrowicz - nieżyjący już wybitny lekarz hematolog. Jego syn - Jerzy Aleksandrowicz - znany krakowski psychiatra i psychoterapeuta.

Właz do kanału na ul. Krakusa, na terenie dawnego getta.

piątek, 13 maja 2011

Jestem


"Przysłuchujcie się starym przedmiotom,
Bo jak pewien chasyd powiedział:
Stare rzeczy gadają ze sobą,
Stare rzeczy lubią pośpiewać."

/Rafał Kmita/


Jestem fragmentem keter Tora (jid. keser Tojre) - korony na Torę. Czy wiecie, że święty zwój synagogalny nie tylko ubiera się, ale wręcz stroi?! Byłam pięknie zwieńczającą całość ozdobą. I choć zazdrościłam swoim srebrnym imienniczkom, prezentowałam się godnie i dostojnie.


Jestem częścią dużego chanukowego świecznika. Tak mi się wydaje... Cóż, wiek i bagaż doświadczeń zrobiły swoje, wybaczcie zatem nutę niepewności w głosie. To, co dobrze pamiętam, to blask wszystkich ośmiu świeczek odbijających się w szybie okna. Zgiełk miasta tłumił śnieg, za to dom rozbrzmiewał radosnym gwarem. Dorośli wspominali przedwieczny cud rozmnożenia oliwy w Świątyni Jerozolimskiej, a dzieci - jak to dzieci - cieszyły się z otrzymanych podarków. Wszyscy z apetytem zajadali latkes.


To my - besaminkowe chorągiewki! Wieńczyłyśmy pojemniki na wonne zioła, takie w kształcie wieżyczek. Mmmm, wonne zioła wącha się podczas Hawdali - uroczystości kończącej Szabat. Ich słodki zapach łagodzi nadejście zwykłych dni i... brak nadejścia Mesjasza.


Są chanukowe świeczniki, są i chanukowe lampki. Ja jestem częścią jednej z nich. Niewielka, zgrabna, piękna. Że co? Że nieskromna? A korona Tory, a Tablice Przymierza i dwa prężne lwy - symbol najsilniejszego z dwunastu plemion Izraela? Czy to mało, by czuć dumę? Pomimo wieku... pomimo kalectwa...

"Przysłuchujcie się starym przedmiotom,
Pochylajcie nad nimi się częściej;
Może kiedyś pod zimną powłoką
Wyczujecie tętniące tam serce."

/Rafał Kmita/

Wszystkie prezentowane przedmioty mają przedwojenną metrykę i pochodzą z kolekcji bg. Kolekcja judaików jest do sprzedania.
Piosenka "Przysłuchujcie się starym przedmiotom" pochodzi ze spektaklu Grupy Rafała Kmity "Aj waj! czyli historie z cynamonem".

niedziela, 8 maja 2011

Czas zbezczeszczenia II




















Co można robić na terenie dawnego obozu "Płaszów"?

- palić ogniska
- puszczać latawce
- imprezować
- załatwiać potrzeby fizjologiczne
- wyrzucać śmieci
- wypisywać wulgaryzmy
- jeździć na rowerze
- uprawiać jogging
- robić sobie sesję foto
- wyprowadzać psy

Tego posta dedykuję mieszkańcom i włodarzom miasta Kraków.
Udział w corocznym Marszu Pamięci, oraz składanie wiązanek pod pomnikami to nie wszystko.

Tytuł posta nawiązuje do książki "Czas zbezczeszczenia" Józefa Bau - byłego więźnia KL "Płaszów".

czwartek, 5 maja 2011

Jakie?


Optymistyczne? Pojednawcze? Intrygujące?


Zdjęcie (zamieszczone za wiedzą i zgodą właściciela) pochodzi z kolekcji bg. Jeszcze niejeden przedmiot, dokument, czy fotografię będziecie mieli okazję podziwiać na Bobe Majse.
U kolekcjonera spędziliśmy kilka godzin. Wszystko mogłam dotknąć, obejrzeć z bliska, a Piotr spokojnie uwiecznić "na kliszy" ;)
To dopiero przedsmak, ale już teraz nadmienię, że kolekcja judaików jest do sprzedania.

poniedziałek, 2 maja 2011

Na wycieczkę


Na wycieczkę zawsze zabieramy ze sobą kipę. Na stałe mieszka w małej kieszonce torby ze sprzętem foto. Nigdy nie wiadomo, kiedy droga zaprowadzi nas na jakiś kirkut, lub do synagogi, gdzie mężczyzn, także nie Żydów, obowiązuje nakrycie głowy.


Pobożni Żydzi na co dzień zakrywają głowy. Nie jest to nakaz Tory, raczej zwyczaj nawiązujący do czasów Świątyni Jerozolimskiej i rytualnego stroju arcykapłana, którego część stanowiła tiara. Inne wytłumaczenie niosą Diaspora i mroczne czasy średniowiecza. W 1215 roku niechętny Żydom kościół katolicki wprowadza tzw. znaki hańby - charakterystyczne szpiczaste czapki, które Żydzi muszą nosić, by odróżniać się od chrześcijan.

niedziela, 1 maja 2011

Wadowice


Dom przedpogrzebowy, a zarazem główne wejście na kirkut. Po lewej dawne mieszkanie dozorcy cmentarza.

Tablica z napisem w języku hebrajskim: "Cmentarz założony w roku [brak daty], Wadowice".

Widok ogólny kirkutu, w głębi dom przedpogrzebowy. Macewy - zgodnie z żydowską tradycją - ustawione są w kierunku wschodnim, główne wejście (właśnie przez sień domu przedpogrzebowego) jest od strony zachodniej. Odwiedzający cmentarz widzi więc najpierw "plecy" nagrobków.

Pamiętacie posta "Goj na kirkucie"? Wspominałam w nim o ohelach. Spotykane na niektórych kirkutach niewielkie budynki to ohele (z j.hebr. namiot). Wznoszone są nad grobami rabinów, bądź cadyków. W ten sposób wyróżnia się, a także honoruje wybitnych zmarłych. Czasami funkcję ohelu pełni ozdobne ogrodzenie, a nawet niski murek. Nie w przypadku nagrobka j.w., a także kilku innych na wadowickim kirkucie. To znak, że obok siebie pochowani zostali członkowie jednej rodziny. Resztki wątpliwości rozwiewa zawód zmarłego: adwokat.


Dariusz Rozmus w "De Judeorum arte sepulcrali..." pięknie napisał: "Cmentarze żydowskie kojarzą się dzisiaj przeważnie z szarością zwietrzałych kamieni." To prawda, ale są wyjątki. Polichromowane macewy to rzadkość, a więc i duży atut wadowickiego kirkutu.



Kirkut został założony pod koniec XIX wieku. II wojnę światową przetrwał w dobrym stanie, zapewne dlatego, iż Niemcy sprzedali grunt, na którym się znajdował bawarskiemu przedsiębiorcy. Ów nieznany z nazwiska inwestor jeszcze po wojnie miał nadzieję na odzyskanie swojej własności (!)

Dwudziesty pierwszy kwietnia tego roku. Druga nasza wizyta na wadowickim kirkucie. Tym razem obiecałam sobie solennie, że "jakoś" muszę wejść na teren ogrodzonego i zamkniętego cmentarza. Mur sprawiał solidne wrażenie, ale to mnie nie zraziło. Ciepły, suchy dzień, niezbyt gęsta roślinność i skoszona trawa skutecznie dopomogły w podjęciu decyzji o obejściu całego cmentarza wzdłuż muru. Ruszyłam przodem, a Piotr - chcąc, nie chcąc - za mną. Byliśmy mniej więcej w połowie drogi, gdy zaczął narzekać i namawiać mnie do powrotu. Żarliwie przekonywałam, że skoro już tu jesteśmy, to cóż nam szkodzi sprawdzić, że w najgorszym razie zrobimy sobie mały spa... Przerwałam, nie mogąc uwierzyć własnemu szczęściu. Od strony wschodniej, gdzie dawniej było drugie wejście na kirkut, mur był niższy, jego górna część rozebrana (cegły pozostawione od strony cmentarza pełniły funkcję schodków), zaś pod murem zrobiony wąski (na szerokość ustawionej bokiem stopy) nasyp. Popatrzyłam na Piotra, który powiedział tylko: "Jeśli wchodzimy, to właśnie tędy". Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać.