czwartek, 10 grudnia 2009
Jedz ryby, córeczko
Od wielu lat mieszkam w Krakowie, ale nie pochodzę z tego miasta. Urodziłam się i wychowałam w Oświęcimiu. Przedwojenny Oświęcim był typowym sztetl. W 1939 roku Żydzi stanowili prawie 60% jego mieszkańców. Oświęcim pozostał miastem zarówno w czasie okupacji, jak i po. Miejsce, z którym kojarzy się całemu światu to obóz koncentracyjny Auschwitz, obecnie Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau. Położone daleko od centrum, nie ingerujące w rytm i puls miasteczka.
Nie potrafiłam dostrzec historii i wielokulturowości Oświęcimia. Był mi obojętny w czasach kartek i kolejek, pierwszych pryszczy i szkolnych stresów. "Dziura", "prowincja" - tak o nim myślałam i mówiłam. Miałam dość niewybrednych żartów o obozowej tematyce i komentarzy, których nie przytoczę, nazw ulic: Więźniów Oświęcimia, Ofiar Oświęcimia itp. Oświęcim był moim stygmatem. Musiało upłynąć wiele lat, a ja dojrzeć, bym zatęskniła, zainteresowała się i... doceniła.
A jednak jeden rys miasteczka - jego żydowskość - zawsze silnie na mnie oddziaływała, także w okresie, gdy nie interesowałam się tą tematyką, także nieświadomie. Dużą rolę odegrała w tym procesie moja mama. Byłam dzieckiem ciekawym świata, zadającym mnóstwo pytań, dociekliwym; zaś mama, która nie pracowała zawodowo, miała czas i cierpliwość pokazywać, odpowiadać, tłumaczyć. Jako dziecko chorowite byłam przez nią ciągana po różnych specjalistach, większość z nich przyjmowała w przyszpitalnych przychodniach. Oświęcimski szpital zbudowano w bliskim sąsiedztwie cmentarza żydowskiego. Po drodze mijałyśmy wysoki mur, ciągnący się w dziecięcych oczach niemalże w nieskończoność. Intrygował i działał na wyobraźnię niczym mur tajemniczego ogrodu z książki Frances Burnett.
- Mamo, czy za tym murem jest ogród?
- Nie ogród, córeczko. Kirkut.
- A co to takiego?
- Cmentarz żydowski.
- To kto tu jest pochowany?
- Żydzi, którzy przed wojną mieszkali w Oświęcimiu.
- A teraz?
- Teraz już nie, no może kilka osób, prawie wszyscy zostali wymordowani.
- Dlaczego?!
Ja pytałam, mama odpowiadała. Przed laty uczestniczyła w kursie przewodników Muzeum Auschwitz-Birkenau, temat nie był jej obcy. Od mamy dowiedziałam się także, że uliczkę, która mnie fascynowała - właściwie nie wiedzieć czemu, gdyż była wąska, brudna i niebezpieczna - przed wojną zamieszkiwali Żydzi. W domu słyszałam często: "Jedz ryby. Żydzi jedzą ryby i są mądrzy". Ktoś powie, że to naiwne stwierdzenie. Być może, przede wszystkim jednak pozytywne.
Jeszcze jedno wydarzenie zapadło mi w pamięć. Mama planowała zakup dywanu, lub chodnika, wybrałyśmy się więc "do miasta". Nie potrafię powiedzieć, ile miałam wówczas lat, na pewno uczyłam się jeszcze w szkole podstawowej. Weszłyśmy do sklepu, który wydał mi się dziwny. Nie towar, nie sprzedawca - budynek. Okna i rozkład pomieszczeń. Poczułam się nieswojo i pod pretekstem, że nie oferują nic ciekawego, czym prędzej wyciągnęłam stamtąd mamę. Była na mnie trochę zła, a ja - nie rozumiejąc swoich odczuć - nie podzieliłam się nimi z mamą. Szkoda, całe lata wcześniej mogłam się bowiem dowiedzieć, że w budynku, w którym mieściła się hurtownia dywanów, kiedyś była synagoga - Chewra Lomdei Misznajot (Bractwa Studiujących Misznę), dziś pięknie odnowiona, pełniąca funkcję muzeum i zarazem centrum edukacyjnego.
Moja mama odeszła wiele lat temu, rodzinne miasteczko trwa. Już nie "dziura", "prowincja" i "stygmat". Wrócę tam, by opisać i uwiecznić na zdjęciach to, czego kiedyś nie ceniłam. Jestem to winna sama sobie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Moją "breslauerskość" też zawdzięczam mamie, która nie uciekała od pokazywania mi dziwnych miejsc, trudnych budynków. Przedmioty, którymi się posługiwaliśmy, były jasno podzielone na poniemieckie i nowe i wiedziałam, skąd się te pierwsze wzięły.
OdpowiedzUsuńWydawało mi się długo, że wszyscy moi rówieśnicy są w posiadaniu tej wiedzy i że też ich ona fascynuje.
Takie mamy to prawdziwy skarb, że tak babciowo powiem.
I ja kocham swoje miasto. Marzę nierealnie, by kiedyś na jeden dzień wrócił dzień powszedni Wrocławia z XIX wieku. Z jego mieszkańcami. Fascynuje mnie zakręt klatki schodowej, ułamany nagrobek, krawężnik który przetrwał, resztki pięknych niegdyś wykończeń stuletnich kamienic. Nie ma we mnie tragizmu i smutnych rodzinnych doświadczeń - więc bez balastu na wszystko patrzę. A i tak, najważniejszy jest człowiek.
OdpowiedzUsuńDzięki za te wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
poruszająca opowieść
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Pięknie wszystko opisujesz ... pięknie piszesz o tym co było i o tym co jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Witam Was serdecznie,
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystkie miłe słowa i refleksje.
Saro, mając absolutnego "bzika" na punkcie judaizmu nie omijam także nieżydowskich ścieżek. Nigdy nie wiadomo, jaka nowa fascynacja czeka być może tuż za rogiem. Dlatego z dużym zainteresowaniem czytam Ciebie :)
Kankanko, "siedzisz" w mojej głowie. Mamy podobne fascynacje, gdyż generalnie przeszłość i jej ślady są intrygujące. To nasz skarb. Być może skarbem przyszłych pokoleń będą współczesne wieżowce, ale... na wszelki wypadek ocalmy dla nich także ułamane nagrobki i dekory starych kamienic.
Pozdrawiam Was jasno i gorąco, bo Święto Świateł tuż, tuż.
Ola
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzasem prowincjonalność to wrażliwość szczególna. Dobrze się Ciebie czyta.
OdpowiedzUsuńa u góry mały falstart :)
chyba do pewnych spraw, rzeczy trzeba dorosnac zeby zrozumiec ich piekno,i wtedy jest to bardziej wartosciowe :)
OdpowiedzUsuńEdeszko, Twoja myśl to taki "ślimaczek" - wciąż do niej wracam i odczytuję ją sobie na różne sposoby.
OdpowiedzUsuńBlogu niedzielny, masz rację. Tak to właśnie odczuwam: jako wartość zwielokrotnioną.
Dziękuję Wam za bycie z Bobe Majse i pozdrawiam weekendowo,
Ola
pięknie napisałaś Olu.... pozdrowienia zawsze...
OdpowiedzUsuńMasz do tego miasta stosunek emocjonalny, co jest oczywiście zrozumiałe. Ja przyznam, że patrzę na Oświęcim jako miasto bez zachwytu, a nawet z pewnym zażenowaniem. Zdarza mi się tam bywać co jakiś czas przejazdem.Widok to dla mnie przygnębiający: dziurawe chodniki w centrum, sypiące się domy (paradoksalnie te przedwojenne wydają się być w dużo lepszej kondycji niż nazwijmy to współczesne, tak od lat sześćdziesiątych wzwyż).Wydaje się, że to miasto stoi w miejscu. Mam nadzieję Olu, że nie uraziłam Cię tą opinią:)Po prostu patrząc na jakość architektury myślę,że być może przed wojną Oświęcim jako miasto prosperował lepiej niż obecnie. Zastanowiło mnie że użyłaś tu nazwy "sztetl". Myślę, że Oświęcim nie był tak homogenny jak Pińczów czy inne miejscowości typu sztetl; jako miasto przez długi czas przygraniczne (tuż obok na Wiśle biegła przecież granica prusko-austrowęgierska) był bardziej multi-kulti;)
OdpowiedzUsuńRaf, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńOllu, ja np. boleję nad wyburzoną kamienicą Haberfelda, nad niszczejącym domem Schonkera. Będę o tym jeszcze pisać. Doceniam przeszłość Oświęcimia, która odeszła wraz z ludźmi, a teraz zanikają ostatnie ślady ich obecności. Dlatego tak mnie cieszy pięknie odnowiona i prężnie działająca Synagoga Lomdei Misznajot. Określenia "sztetl" użyłam bardziej sentymentalnie, wprowadzając w nastrój opowieści i przez pryzmat % rozkładu ludności. Dla ciekawostki dopowiem, że Oświęcim był jednym z ośrodków judaizmu reformowanego :)
Pozdrawiam Was serdecznie, Ola
Kurcze, to musi być trudne mieszkać w takim mieście jak Oświęcim, tak sobie myślę. Że ono nigdy nie będzie "normalnym" miastem. Nigdy w nim nie byłam, chyba że przejazdem, czego świadomie nie pamiętam. Skrupulatnie omijałam przez całe życie wszystkie "szkolne wycieczki do muzeum". Może kiedyś - w samotności - się na to zdobędę i przekroczę tę bramę. Póki co - kompletnie mnie to przerasta. I myślę, że te "dowcipy", o których wpomniałaś, to po części spoosób "oswojenia" problemu, uporania się z tą "kwestią".
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony - może właśnie tym ważniejsze jest, by przywracać pamięć o tych, którzy w Oświęcimu kiedys żyli, a nie tylko umierali. W moim mieście też kiedyś było wielu Żydów, nikt dziś o tym nie pamięta i nie ma po nich śladów. Nie licząc hańby, jaką jest pływalnia miejska w dawnej synagodze, co jakoś w tej - tak wrażliwej na obrazę uczuć religijnych społeczności - nie stanowi problemu...
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, P.
Poznań?! :) Pływalnia w synagodze... :(:(:( Dziwię się, że ktokolwiek z niej korzysta. Kiedyś, gdzieś w internecie widziałam obchody bodajże Dni Kultury Żydowskiej, a może była to inna uroczystość?... w każdym razie na tafli wody przepięknie wyświetlono Gwiazdę Dawida. Wzruszyłam się wtedy...
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą także w 1000% (bo 100 to za mało), że wrażliwość na obrazę uczuć religijnych w naszym kraju jest wciąż wybiórcza. Dobrze jednak, że są ludzie, którzy myślą i działają inaczej.
Ściskam Cię - Bratnia Duszo i Bratni Umyśle ;) - Ola.
Olu, ten post wywołał we nie chęć polemiki na trzech płaszczyznach aż.
OdpowiedzUsuńA więc co do mądrości żydowskiej. Słyszałem wiele opowieści co jedzą, a czego nie jedzą żydzi ortodoksyjni. Bo, że jest wielu nieortodoksyjnych, którzy jedzą wszystko, przekonałem się będąc w Izraelu, czy też pracując z różnymi gośćmi z Izraela tu w Polsce. A więc wołowina i brak wieprzowiny, co podobno skutkuje o wiele mniejszą zachorowalnością na raka jelita grubego. W niektórych grupach ortodoksyjnych żydów mężczyźni i kobiety podobno współżyją tylko z jednym partnerem przez całe życie, co skutkuje bardzo niską zachorowalnością na raka szyjki macicy. Czyli zalecenia starotestamentowe sprawdzają się w życiu, jak najbardziej. Nie spotkałem się tylko, jak dotychczas z wytłumaczeniem racjonalnym zakazu spożywania owoców morza (poza rybami oczywiście, obecnymi w menu żydowskim).
Druga sprawa to sentyment do kultury żydowskiej. Sam to mam. Uwielbiam chociażby prozę (nazwałbym ją poezją) i grafiki Brunona Schulza, Franza Kafki, muzykę klezmerską, kuchnię żydowską, architekturę synagog i egzotykę ocalałych kirkutów. Ale wcale nie jestem przekonany, czy jako chrześcijanin chciałbym żyć w miasteczku zdominowanym gospodarczo przez Żydów. Swoją opinię opieram i na świadectwach osób starszych z mej rodziny, a jako zadeklarowany genealog amator starałem się zgłębić temat dokładnie i na literaturze oraz wydarzeniach z historii. Dziś mam szeroki kontakt z Izrealczykami z racji zawodu, który wykonuję (praca w firmie prywatnej w branży telekomunikacyjnej). I wiem jedno, że mentalnością różnimy się do tego stopnia, że pewne rzeczy, które w biznesie przechodzą z ich strony, nie zdarzyłyby się w praktyce biznesowej europejskiej. Jeśli będziesz chciała, to opowiem Ci o niektórych przypadkach. U nas na Podlasiu, jak wiesz jest wiele miejsc związanych z kulturą i historią żydowską, żeby wspomnieć choćby o Tykocinie, prawdziwej mekce wycieczek z Izraela. Czy wiesz, że trudno znaleźć firmę transportową z Polski, która chętnie zgodziłaby się wozić do Tykocina młodych Żydów z Izraela? Powód? Pocięte fotele, zapaskudzone również w bardziej śmierdzący sposób. I inne numery. A agenci Mossadu paradujący wokół każdej izraelskiej wycieczki z bronią palną na wierzchu też nie robią dobrego wrażenia. Może zmieni się to kiedyś? Oby.
Spójrz na Izrael. Mur pomiędzy Żydami a Palestyńczykami jest świadectwem tego, że trudno o pokojowe współistnienie tam, gdzie mieszka społeczność żydowska (i arabska). Terroryzm dziś to domena Arabów, Palestyńczyków, ogólnie, muzułmańskich radykałów. Ale przecież w międzywojniu, gdy Palestyna objęta była mandatem brytyjskim, to Żydzi - syjoniści bardzo chętnie uciekali się do tego typu metod terrorystycznych na tamtych terenach.
A co do pływalni w poznańskiej synagodze, dziwisz się że ktoś z niej korzysta? Zajęcia z wfu tam się odbywają, organizowane przez wiele uczelni, sam miałem tam parę razy zajęcia. Dziś przed synagogą jest ładna tablica opisująca historię tego budynku (Wiem, bo oprawadzłem tam w zeszłym roku kolegów z Izraela), ale gdy ja studiowałem nie było jej, a może nie interesowałem się tym miejscem na tyle?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDwa razy zamieściłem to samo. Przepraszam.
OdpowiedzUsuńWitaj Danielu, bardzo dziękuję Ci za regularne odwiedziny mojego bloga i wszystkie komentarze.
OdpowiedzUsuńO koszerności kuchni żydowskiej na pewno będzie na Bobe Majse, a to oczywiście temat-rzeka... Kwestie zdrowotne starotestamentowych zaleceń to dla Żydów sprawa nieistotna, lub marginalna. Ot - nakaz / zakaz Tory. Inaczej dla świata nieżydowskiego, który dziwiąc się surowości i wieloaspektowości owego prawa - szuka dlań racjonalnych uzasadnień. Cenne jest natomiast poszukiwanie w tym, co "inne" czegoś dla "siebie".
Co do wycieczek masz oczywiście rację. Nic nie tłumaczy takich zachowań. Z drugiej strony płonę ze wstydu widząc na murze napis "Jebać Żydów" (najmocniej przepraszam, ale to cytat).
Generalnie to, o czym piszesz sprowadza się do prawdy powszechnie znanej: "Nie ma dobrych i złych narodów, są dobrzy i źli ludzie". Znam Żyda, któremu w kontekście relacji żydowsko-palestyńskich zdarza się mówić: "Wstydzę się, że jestem Izraelczykiem".
Ciekawi mnie, czy teraz, gdy na poznańskiej synagodze jest już tablica informacyjna, ktoś nadal korzysta z basenu...
Jeśli chodzi o poznańską synagogę, to trwa dyskusja na temat jej przeznaczenia, np. tu.
OdpowiedzUsuńA co sądzisz o słowach Bolesława Szenicera o tzw. ratowaniu mienia pożydowskiego?
http://www.zyciekielc.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=894:boleslawszenicer&catid=32:kraj&Itemid=2
Nie ma dobrych i złych narodów, ale są państwa prowadzące swą politykę zewnętrzną i wewnętrzną, często stojącą w sprzeczności z polityką innych państw. To jest podobnie, jak z grupami interesu.
W przypadku Izraela i Palestyny problem jest według mnie złożony. Izrael dzisiejszy broni się przed terroryzmem, który jest niebezpieczeństwem dla istnienia państwa żydowskiego w ogóle. Stanowi niejako zaporę przed zalewem muzułmańskiego radykalizmu, w sytuacji gdy słaba Europa biernie przygląda się rozwojowi sytuacji. A Hamas rządzący dzisiaj w Autnomii Palestyńskiej, Hezbollach oraz inne organizacje terrorystyczne związane z islamem cel mają bynajmniej nie pokojowy. Z drugiej strony na rzecz spoglądając, Izrael jest państwem w ujęciu europejskim, mocno szowinistycznym pod względem narodowościowym. W ogóle kultura żydowska, generalizując, jest nastawiona na swoich, traktując tzw. gojów czyli obcych gorzej. I jest to główna przyczyna antagonizująca inne nacje przeciwko żydowskiej.
Co do napisów, wszędzie na świecie się zdarzają. Chamstwo jest wszechobecne. Polska nie jest wyjątkiem. Nawet w Izraelu, w telawiwskiej dzielnicy Neve Tzedek widziałem przez nikogo nie ścierane napisy "Fuck Off Israel" w pięknej starej uliczce niedaleko nowoczesnego hotelu, w którym mieszkałem.
Danielu, znajomy z Izraela powiedział, że mój blog nie jest judaistyczny, a żydowski.
OdpowiedzUsuńCele, jakie sobie postawiłam: dzielenie się w przystępnej i różnorodnej formie wiedzą na temat żydowskiego świata, kreowanie pozytywnego wizerunku żydowskiej kultury i tradycji, podtrzymywanie pamięci. Tego się trzymam.
Olu, rozumiem Twoje podejście. Tylko, czy tak się da? Chodzi mi o drugi z Twych celów, tzn. czy kultura żydowska potrzebuje kreowania li tylko pozytywnego wizerunku?
OdpowiedzUsuń