Podróżując w sieci, zaglądając tu i tam, gubiąc się i odnajdując w labiryncie wirtualnych uliczek spotkałam wspaniałego malarza. Najpierw mignął mi portret Żyda w tałesie i kilka widoczków nieistniejących sztetli. Potem znalazłam - jak się okazało błędnie przypisane - nazwisko artysty, co na czas jakiś zmyliło trop. Po dłuższej wędrówce, zasięganiu języka i odrobinie szczęścia zastukałam do drzwi pewnej pracowni (czyt. weszłam na stronę www). Jeden rzut oka na galerię prac rozwiał ostatnie wątpliwości. To on!
Andrzej Rzepkowski jest człowiekiem wszechstronnie utalentowanym. Z wykształcenia inżynier projektant, z pasji malarz i muzyk. Stąd główny nurt jego twórczości - "malarstwo jazzujące", czyli dynamiczne portrety koncertujących artystów. Mnie najbardziej zauroczyły obrazy o tematyce żydowskiej. Wciągnął spokój sielskich scenek ulicznych, uroda postaci kreślonych z wyczuciem i - takie odnoszę wrażenie - miłością, wszechobecna tęsknota za światem minionym. Nie znam się na farbach, lecz czy to nie siena palona dominuje w palecie artysty? Ceglasto-brązowa, intensywna barwa. A może to po prostu cynamon? :)
Kolory, nostalgia, przeszłość... Czy tego posta nie powinnam opublikować jesienią?
Porozmawiajmy o wspomnieniach.
W pewnym miasteczku.
Wspólny interes.
Zaułek chełmski.
W pewnym miasteczku.
Wspólny interes.
Zaułek chełmski.
Na koniec moje cztery ulubione obrazy.
Kolacja. Zastanawiam się tylko, czy to rozpoczęcie Szabatu (dwie świece), czy Hawdala - jego zakończenie (jest besaminka, ale nie widzę charakterystycznej hawdalowej świecy).