Żydzi z Polski. Nie polscy Żydzi, nie żydowscy Polacy. Określenie zręczne i neutralne, wskazujące na kraj diaspory, z którego wywodzą się oni sami i ich przodkowie, bez konieczności doprecyzowywania, kim czują się bardziej.
I jeszcze małe-wielkie słówko “my” - akcentujące dumę i przynależność.
Zarówno tytuł, jak i młodzieżowa okładka książki sugerują, że... zmierzamy ku normalności. Jeszcze powolutku, jeszcze małymi kroczkami, ale jednak. Okazuje się, że o żydowskich korzeniach można mówić otwarcie, ciepło, lekko, że… w ogóle można mówić. Kolejne pokolenia “wychodzą z szafy” stawiając na życie, niekoniecznie w cieniu Zagłady.
To także starają się pokazać działające w Krakowie i Warszawie Jewish Community Centres - Centra Społeczności Żydowskiej. Gmina była, jest i pozostanie instytucją religijną, bez względu na to, jaki nurt judaizmu - ortodoksyjny, czy postępowy reprezentuje. Do JCC - swoistego żydowskiego domu kultury można przyjść będąc także świeckim, lub... niedookreślonym Żydem. A i tak w każdy Szabat, czy inne żydowskie święto bywa tam tłoczno i hucznie.
Książka Ireny Wiszniewskiej jest bardzo, ale to bardzo w tym duchu. Stanowi zapis dwudziestu czterech rozmów, w tym tylko trzech anonimowych, z żyjącymi w Polsce Żydami. Ludźmi w różnym wieku, reprezentantami różnych profesji i poglądów. Ciekawe, pogłębione wywiady pozwalają przeniknąć do świata społeczności, której normalność wciąż jeszcze przesłania odwieczna niechęć i zabobon.
Zabobon, a przy okazji chamstwo mają się dobrze, co podczas pewnego przyjęcia mogła stwierdzić Anna Kempińska. Usłyszała wtedy: “Czy to prawda, że Żydówki mają w poprzek?”. Matka Symchy Kellera - Żydówka - bojąc się o syna namawiała go, by ukrywał swoje pochodzenie; ojciec - katolik - w pełni poparł żydowskość syna. Jan Gebert stwierdza: “W Polsce jest mniejszy antysemityzm, niż się uważa na Zachodzie, ale większy, niż się Polakom wydaje”. Bellę Szwarcman-Czarnotę niepokoi fakt, że obecnie za antysemityzm uważa się jedynie przemoc fizyczną wobec Żydów, cała reszta to “taki sposób mówienia”.
Łódzka Gmina Żydowska produkuje koszerną strykowską śliwowicę na podstawie przepisu z końca XVIII, początku XIX wieku. Podbija podniebienia smakoszy, zdobywa uznanie i medale.
Jan Gebert jest... żydkologiem. Zbiera figurki Żyda z pieniążkiem. Ma ich już ponad dwieście, co stanowi największy i bodaj jedyny taki zbiór na świecie.
Krystyna Piotrowska stworzyła wiele poruszających instalacji na Próżnej, m.in. “Luli luli” (w zrujnowanym pokoju, przy dźwiękach sefardyjskiej kołysanki unosił się puch), “Dywan” z ludzkich włosów, czy “Oczy niebieskie” (dwa czarno-białe zdjęcia matki autorki, na jednym miała oczy niebieskie - “życie królewskie”, na drugim czarne - “życie marne”).
Do modlącego się w tałesie nad wodą, w zapadłej, głuchej wsi Pawła Passiniego podpływały białe łabędzie. Wpatrzone weń i kiwające głowami same zdawały się modlić.
Wspomniana już Bella Szwarcman-Czarnota do trzeciego roku życia mówiła tylko w jidysz. Dla kogoś, kto wychował się w tym języku jest on jak wygodne obuwie, lub ciepły szalik.
Wielu rozmówców, w tym niereligijnych powtarza, że odrodzenie żydostwa w Polsce ma ścisły związek z religią i jej praktykowaniem. Co przesądza o żydostwie? Krew. A co zostanie po końcu świata? Żydowskie poczucie humoru.