niedziela, 27 lutego 2011
"Oczy szeroko otwarte"
Już dawno chciałam zobaczyć ten film. Zdjęty z afiszy kinowych, nieobecny w wypożyczalniach DVD. W końcu wyszukał go dla mnie Piotr. Zwyczajnie, w programie telewizyjnym stacji "Ale Kino". Seans za darmo i do tego we własnym, wygodnym fotelu? Nie odmówię.
Jerozolima. Ultraortodoksyjna dzielnica żydowska. Aaron - mąż, ojciec, głowa rodziny i właściciel koszernego sklepu mięsnego zatrudnia pomocnika - studenta jesziwy - Ezriego. Chłopak zamieszkuje w pokoju na pięterku lokalu. Pomiędzy spędzającymi razem wiele czasu mężczyznami rodzi się uczucie.
Z dużym zainteresowaniem obejrzałam także poprzedzającą seans dyskusję w studio. Zaproszonymi gośćmi byli: Anka Grupińska - dziennikarka, publicystka, pisarka i Tomek Kitliński - filozof, specjalista od sztuki homoerotycznej. Rozmowa koncentrowała się głównie wokół tytułu filmu - "Oczy szeroko otwarte". Czy na to, co dzieje się w ultraortodoksyjnym środowisku żydowskim? Czy na siebie nawzajem, jako wyraz miłości i pożądania? Na Boga? Z powodu wyrzutów sumienia, a może - przeciwnie - wiary w błogosławieństwo prawdziwego uczucia? Oczy szeroko otwarte mogą także symbolizować czujność ortodoksyjnej społeczności, potępiającej homoseksualne związki. W tak rygorystycznej wspólnocie nic nie ujdzie uwadze i nic nie jest prywatną sprawą. Tym bardziej, gdy zakazana przez judaizm namiętność spełnia się w sklepie mięsnym, czyniąc to miejsce niekoszernym.
Na koniec moje spostrzeżenia. Ezri nie kryje się ze swoim zainteresowaniem mężczyznami, a Aaron nie jest jego pierwszym partnerem. To dla posiadającego żonę i dzieci Aarona związek z Ezrim jest tytułowym otwarciem oczu na własną seksualność, otwarciem oczu na prawdziwego siebie.
Oczywiście nie zdradzę zakończenia filmu, ale... jeśli ktoś już go widział, lub niebawem obejrzy - jestem ciekawa Waszego odbioru / interpretacji ostatniej sceny.
czwartek, 24 lutego 2011
Wielki błękit
Kraków. Ulica Dietla. Korytarz jednej z kamienic. Internetowe poszukiwania informacji na temat reklamującej się spółki naprowadziły mnie na zamkniętą w 2007 roku transakcję Allegro:
"Judaica. Firma S. i D. Gottlieb, Kraków, 1909. S. i D. Gottlieb skład materiałów budowlanych i fabryka wyrobów betonowych. Rachunek wystawiony 29 XI 1909, znaczek fiskalny 10 heller, wymiary 23 x 29 cm, składany na cztery, niewielkie zagniecenia, stan dobry."
Jak widać poniżej, nie tylko rachunki tej firmy zachowały się w dobrym stanie.
niedziela, 20 lutego 2011
Cza-czo
Po chrzanie czas na czosnek. Mocny, aromatyczny. W kuchni i na blogu. Niech kręci w nosie, niech tańczy na języku. Cza-czo. Mili Państwo, czas na czosnek!
Składniki:
- 2 duże główki czosnku
- 5 szklanek bulionu
- 1 żółtko
- 1 łyżeczka tymianku
- 1/2 szklanki śmietany
- 5-10 dkg płatków migdałowych
- 1 łyżka masła
- sól
- pieprz
Osobiście wszystkiego daję "na oko".
Przepis:
Obrane ząbki czosnku gotować 25 minut w bulionie. Dodać tymianek. Zaprawić śmietaną wymieszaną z żółtkiem i całość zagotować. Doprawić do smaku. Zrumienione na maśle migdały dodać tuż przed podaniem.
/przepis pochodzi z książki "Kuchnia żydowska" Tadeusza Barowicza/
Prażone płatki migdałów. Mmmmm, co powiecie na tak wyrafinowane zwieńczenie miseczki czosnkowej zupy? To się nie kłóci, to smakuje!
czwartek, 17 lutego 2011
Bo Kraków, bo nieznany
Na tę książkę rzuciłam się łapczywie, bo... Kraków, bo... nieznany. Nie rozczarowała mnie. Mało tego, już przy drugim omawianym przez autorów zdjęciu sięgnęłam po zalecane szkło powiększające. Dałam się wciągnąć w detektywistyczne zabawy: co, gdzie i od której strony sfotografowano. Przy kilkudziesięciu zamieszczonych w książce zdjęciach (XIX / I połowa XX wieku), przedstawiających miejsca i obiekty niebanalne, rozrywka to - zapewniam - przednia. Oczywiście trzeba lubić stare fotografie, lubić Kraków i umieć się po nim poruszać, by docenić nieznany portret tego miasta (tytuł książki "Nieznany portret Krakowa") Barbary Zbroi i Konrada Myślika.
Znam oboje autorów. Nie na tyle dobrze, by wiedzieć... pozostaje mi zatem tylko się domyślać, jaki mógł być podział pracy nad książką:) Barbara Zbroja to jedna z moich byłych wykładowczyń na podyplomowych judaistycznych studiach. Historyk sztuki, dawniej archiwistka, badaczka dziejów Żydów polskich. Przypuszczam, że to Pani Barbara wyszukała te wszystkie wspaniałe, a nieznane szerszej publiczności zdjęcia. Z kolei Pan Konrad (scenarzysta, felietonista i doradca PR) jest autorem większości, o ile nie wszystkich, o nich opowieści. Razem bacznie przyglądali się fotografiom i ustalali, co przedstawiają. Detal po detalu. Żmudne, ale i fascynujące zajęcie!
Wiecie, co mi się marzy? Że oboje przeczytają tego posta;) i napiszą, jak było naprawdę:) Zaś czytelnikom Bobe Majse życzę, by i Wasze miasta i miasteczka doczekały się równie pięknych i niebanalnych portretów. Może Waszego autorstwa? Zostawiając Was z tą myślą, biorę pod pachę dołączoną do książki mapę i wyruszam na spotkanie nieznanego Krakowa. Nie tylko żydowskiego:)
niedziela, 13 lutego 2011
Bagnówka dla Bobe Majse
Bagnówka to dzielnica Białegostoku, w której znajdują się trzy sąsiadujące ze sobą cmentarze: katolicki, prawosławny i żydowski. Te miejsca wiecznego spoczynku ludzi różnych wyznań stały się symbolem projektu, pod tym samym, co nazwa dzielnicy tytułem. W jego tworzenie zaangażowani są historycy, lingwiści, dziennikarze, przewodnicy, kolekcjonerzy, archiwiści i genealodzy, których łączy zainteresowanie historią Polski, a zwłaszcza jej wielonarodowościowym aspektem. Dziedzictwo różnych kultur pozwala lepiej zrozumieć teraźniejszość i daje nadzieję na lepszą (tolerancja, pokój) przyszłość. Ocalić i rozpowszechnić - oto motto twórców Bagnówki.
Dlatego jest mi niezwykle miło przedstawić...
Można także obejrzeć tutaj.
piątek, 11 lutego 2011
Zabawka
Zostawiona? Porzucona? Zgubiona? Zabawka na kirkucie, a dokładniej mówiąc na grobie rodziców Henryka Halkowskiego. Mogło to być cokolwiek: maskotka, klocek, piłeczka. Traf chciał, że ową zabawką jest plastikowa lokomotywa. Ojciec Henryka - Stanisław Halkowski zmarł w roku 1977, matka - Salomea z domu Engelberg w roku 1993.
Zapatrzona w różową lokomotywę myślę o tych, którzy nie mają grobów. O wszystkich wywiezionych bydlęcymi wagonami do Oświęcimia, Bełżca, Treblinki. O bestialsko zamordowanych, których popioły rozwiał wiatr.
niedziela, 6 lutego 2011
Wyjątkowa macewa
Na grobie Henryka Halkowskiego stanęła macewa. Dekoracja w stylu wycinanki żydowskiej, której mistrzynią jest była towarzyszka życia Henryka - Marta Gołąb. Motyw przewodni - jeleń. To jeden z najczęściej spotykanych symboli w żydowskiej sztuce sepulkralnej. Może wskazywać imię zmarłego, wszak Henryk to Hirsz (jid.), Cwi (hebr.), czyli jeleń. Częściej symbol ten świadczy o przynależności do pokolenia Naftalego, lub nawiązuje do cytatu z Pirke Awot (Sentencje Ojców): "Bądź silny jak lampart, lekki jak orzeł, szybki jak jeleń i śmiały jak lew, aby wypełnić wolę twego ojca w niebie."
Drzewo Życia - symbol z kręgu mistycyzmu żydowskiego. W głównym dziele tego nurtu - księdze "Zohar" - Bóg jest rosnącym w raju Drzewem Życia, na gałęziach którego przysiadają dusze sprawiedliwych. Jeleń stojący pod drzewem to artystyczny wyraz nadziei na życie wieczne.
A oto dlaczego macewę nazwałam wyjątkową...
Etykiety:
Henryk Halkowski,
Kraków,
tradycja żydowska
środa, 2 lutego 2011
Psikus
Na Mikołajki otrzymałam prezent, który sam obdarowujący (wspominany już na blogu Zahar z Izraela) nazwał psikusem. Jest to ni mniej, ni więcej tylko... "Samouczek języka hebrajskiego" Shoshany Ronen i Michała Sobelmana. Na dołączonej do książki karteczce dopisek: Behaclacha! (hebr. powodzenia!) :)
Podoba mi się język hebrajski. Najbardziej wymowa. Twarda i konkretna, z cudownym gardłowym "h", za którym wprost przepadam. Znajomość hebrajskiego, a także jidysz na pewno by mi się przydała, poszerzyła hobbistyczne horyzonty, pozwoliła odczytać nagrobne inskrypcje, zrozumieć teksty, których tłumaczeń nie sposób znaleźć, ale... regularnej nauki raczej nie rozpocznę. Lubię natomiast poznawać pojedyncze słowa, proste zwroty. Znam trochę halachicznych (Halacha - religijne prawo żydowskie) nazw i określeń. Mam też pewną słabostkę... uczę się na pamięć obcojęzycznych piosenek / pieśni. Nie tylko po hebrajsku, choć w tym języku najchętniej. Z ciekawostek... znam hymn Izraela - "Hatikwa" (hebr. nadzieja).
Gdy spodoba mi się jakiś utwór, szukam w internecie różnych jego wykonań i oczywiście łacińskiej transliteracji tekstu. Wiele razy odsłuchuję piosenkę, wzrokiem śledząc słowa. Próbuję włączać się w śpiew. I tak aż do skutku. Staram się jak najdokładniej "usłyszeć" wymowę, by unikać błędów, które - raz nabyte - trudno wyplenić. To piękny proces, kiedy z chaosu wyłania się "coś" - zapamiętana i odtworzona bez większego wysiłku fraza... To początek przyjemniejszej części nauki, kiedy z godziny na godzinę, z dnia na dzień widać efekty.
Śpiewam fatalnie. Robię to zatem wyłącznie w domowym zaciszu i własnym towarzystwie :) Po co? Nie wiem. Bo lubię? Bo nie pozwalam "rdzewieć" mózgowi? Przypominam trochę Salwatora z "Imienia róży" Umberto Eco, który mówił wszystkimi językami, ale żadnym poprawnie :);)
Regularnej nauki hebrajskiego raczej nie rozpocznę i choć darczyńcy szczerze wyjawiłam: Toda raba awal Ola hi isza aclanit* **, to jednak prezent uważam za udany.
*niezupełnie, niezupełnie, Zahar był tak miły i skorygował moje błędy :)
**chętnych do odszyfrowania przekazu zapraszam tutaj :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)