W
epoce Sędziów żył słynący z niezwykłej siły człowiek o imieniu Samson.
Jak każdy - miał on jednak pewną słabość, a była nią uroda wrogich
Izraelowi Filistynek. Jedna z nich - piękna Dalila tak oczarowała
Samsona, że po wielu namowach zdradził jej sekret swej mocy. Tkwiła w
nigdy nie ścinanych włosach.
Lojalna wobec swego narodu Dalila wydała Samsona Filistynom. Obcięli mu tylko siedem pukli, a jednak stał się bezbronny jak dziecko. Oślepiony, więziony, zmuszany do ciężkiej pracy i upokarzany Samson wiedział jednak, że któregoś dnia włosy odrosną, a wraz z nimi wróci siła mięśni i siła wiary. Tak też się stało, a wtedy zburzył pogańską świątynię, wypowiadając pamiętne słowa: “Niech zginę wraz z Filistynami!”.
Dawne, dawne to dzieje, gdy Izrael walczył z owym Ludem Morza. Króla Saula wspierało m.in. ośmiu synów Iszaja, w tym najmłodszy, nietęgiej postury, za to uzdolniony muzycznie i poetycko - Dawid.
I stanął Dawid na polu bitwy naprzeciw potężnego Goliata. Wojownika chroniła zbroja, a w dłoni dzierżył włócznię z żelaznym grotem. Zaś Dawid... Dawid miał tylko procę, z której jednak trafiał nader celnie. Tak było i tym razem. Kamień ugodził pewnego siebie Goliata prosto w czoło. Gdy upadł, Dawid dobił go jego własnym mieczem.
Filistyni wzięli nogi za pas, a lud Izraela świętował zwycięstwo.
Samson, Dawid, Juda Machabeusz, Szymon Bar-Kochba... a ja myślę o bojownikach warszawskiego getta.