środa, 31 marca 2010
Pesach i Wielkanoc, Wielkanoc i Pesach
drugi i trzeci
kieliszek pejsachówki
w kraju Wielkanoc
Jajko posypane popiołem to symbol odradzającego się narodu żydowskiego.
29 marca po zachodzie słońca rozpoczął się Pesach - 7 dniowe święto upamiętniające wyjście Żydów z niewoli egipskiej. O jego znaczeniu i symbolice opowiem przy innej okazji.
Szczęśliwych Świąt Wielkiej Nocy!
i...
Pesach Sameach!
niedziela, 28 marca 2010
Ballada o Szmuliku
"Na schodach kościoła świętej Katarzyny,
Ktoś gra na harmonii nucąc jakieś rymy,
Tu walczy o życie, żebrać to nie wstyd.
Tu nikt nie pomyśli, że to Żyd!
Lecz gdybyś posłuchał, co nuci cichutko,
To rzekłbyś: Ostrożnie, bo życie trwa krótko.
To przecież chasydzkie melodie, więc sza!
A jakie ma nucić? Tylko takie zna.
Ten żebrak na schodach kościoła
To Szmulik,
Ten kościół go w czasach nieszczęścia
Przytulił.
Tu nuci chasydzkie melodie,
Bo tylko takie zna:
La, la, la, la...
La, la, la, la...
Gra.
Najgorzej, gdy zimno, szron osiadł na palcach,
Chasydzkie melodie przybrały kształt walca,
By nikt ich nie poznał, przyjaciel ni wróg.
Przyjaciel nie słyszy, odgradza go mur.
Za sobą miał ołtarz i święte obrazy,
W sercu lęk śmiertelny, pobożność na twarzy,
Bo Pan chciał widocznie, widząc tyle krzywd,
By życie żydowskie raz ocalił krzyż.
Ten żebrak na schodach kościoła
To Szmulik,
Normalnie by tutaj się z lęku
Nie kulił.
Lecz wojna chce z twarzy Krakowa
Wymazać jego twarz.
La, la, la, la...
La, la, la, la...
Gra."
/sł. Jacek Cygan do muzyki Leopolda Kozłowskiego/
Nawet jeśli przyjedziecie do Krakowa, nawet jeśli znajdziecie czas na zwiedzenie kościoła św. Katarzyny w chrześcijańskiej części Kazimierza, tej historii nie opowie Wam żaden przewodnik. Opowiem więc ja. Pięknymi rymami Jacka Cygana i tym skromnym dopiskiem.
Szmulik Fischer istniał naprawdę. Był jednym z siedmiorga dzieci ubogiego szewca. Rodzina Fischerów mieszkała przy ulicy Sebastiana 33, w oficynie na trzecim piętrze, gnieżdżąc się w jednym pokoju z kuchnią. Na parterze domu, z wejściem od ulicy mieścił się warsztat ojca. Wojnę przeżył tylko Szmulik. Nocami chował się po piwnicach, za dnia udawał niewidomego i żebrał rzewną grą na harmonijce. Przytulony do muru katolickiego kościoła zwiększał swe żydowskie szanse.
Machina śmierci nie upomniała się o Szmulika. Tuż po wojnie wyjechał do Palestyny.
wtorek, 23 marca 2010
Szaleństwa Mayera Kirshenblatta
Choć malować zaczął po 70-siątce, w dodatku w dalekiej Kanadzie, to utrwalony na płótnie rodzinny, przedwojenny Opatów nic nie stracił na autentyczności i świeżości. Mayer Kirshenblatt, bo o nim mowa, malarz samouk, z wielką miłością i pieczołowitością wskrzesił nieistniejący świat żydowskiego sztetl, tak żywy w jego pamięci. Polskę opuścił w latach 30-tych, jako osiemnastoletni mężczyzna. W dzieciństwie i wczesnej młodości odznaczał się dużą energią, wszędzie go było pełno, zawsze w ruchu - wagarował i łobuzował. Żył w rytmie miasteczka, na jego ulicach i w zaułkach, przypatrując się pracy rzemieślników, przysłuchując targom przekupek. Ten ciągły niepokój, który kazał mu gnać nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, znalazł odbicie w przezwisku, które przylgnęło do chłopca - Majer Tamuz / Majer Lipiec. W lipcu bywa gorąco, tak gorąco, że niejednemu może się od tego w głowie pomieszać.
W jakimś wywiadzie artysta przyznał: "Ja byłem po prostu inny i wciąż jestem dla moich współczesnych". Wspaniałe i budujące są szaleństwa Mayera Kirshenblatta! Odkryta w sile wieku pasja - malarstwo; bezcenne świadectwo, które z niej się zrodziło - obrazy i książka z ich reprodukcjami ("Nazywali mnie Majer Lipiec").
Co malował Mayer Kirshenblatt o duszy Majera Lipca? Zobaczcie sami.
W miasteczku nie słyszało się o przypadkach cudzołóstwa. Ludzie byli zbyt zajęci, by mieć czas na zdrady. Znam tylko jedno takie zdarzenie. Baynish Bębniarz przebywał poza miastem, grając z żydowską kapelą. Wcześniej wrócił do domu i zastał Yankele Zishes - nauczyciela z chederu - w łóżku ze swoją żoną. Yankele chwycił pierwszą z brzegu rzecz - swoje buty, których nie zdążył nawet założyć i w samej bieliźnie wypadł na ulicę. Baynish złapał spodnie Yankele i gonił go przez pół miasteczka, zanim ten dotarł do swojego domu. Wydarzenie to długo jeszcze było powodem ogólnej wesołości.
Yumenowi - właścicielowi największego składu drzewnego dobrze się powodziło. Dacie wiarę, że jego żona była kleptomanką?! Kradła i wszyscy o tym wiedzieli. Kupcy śledzili, co wzięła, a mąż zapisywał, co przyniosła do domu. W każdy poniedziałkowy ranek zbierali się u Yumena, relacjonując, co komu jest winien, a on zwracał kupcom pieniądze. Moja mama opowiadała, że żona Yumena ukradła rybę i ukryła ją na piersi. Oczywiście była to żywa ryba, któż chciałby kraść martwą?! Żona Yumena była piękną, niewielką kobietą, zawsze nienagannie ubraną. Tu pokazana w brązach, z odpowiednio dobranym kapeluszem i spojrzeniem pełnym winy, wsuwająca rybę za dekolt sukni.
Najlepszy w mieście krawiec miał garbatą córkę. Pomimo, że pochodziła z dobrej rodziny, ojciec nie mógł wydać jej za mąż. Pewnego dnia bliscy zauważyli, że brzuch dziewczyny powiększa się, a piersi pęcznieją. Dociekliwie dopytywana przyznała, że jest w ciąży. Ojciec dziecka nie chciał się z nią żenić. Rodzina dziewczyny była zrozpaczona, wszak w tradycji żydowskiej dziecko z nieprawego łoża stanowi problem. Sprawę oddano nawet pod rozwagę sądu rabinackiego. Młodzieniec wciąż odmawiał ożenku. Ojciec ciężarnej przekonał go w końcu, wzbudzając litość dla kalectwa dziewczyny, obiecując mieszkanie, nowe ubrania i pracę w swoim sklepie, a także powołując się na liczne przymioty córki - dobrej kucharki i gospodyni.
Młodzi stoją pod chupą (ślubny baldachim). Kobiety po jednej stronie, mężczyźni po drugiej. W całym mieście był tylko jeden cylinder. Każdy pan młody, który chciał wyglądać elegancko, wypożyczał go. Czerwony fotel w rogu należy do mojej babki. Całe miasteczko pożyczało go dla panien młodych na ceremonię okrycia welonem. Przedstawiony tu ślub nie był zwyczajny, odbył się bowiem w piątek. Zwykle ślubów nie udzielano w Szabat, ale, jako że panna młoda była bliska rozwiązania, ceremonii nie można było odkładać. Ledwie pan młody zdążył powiedzieć "tak", a już został w pośpiechu wyproszony do sąsiedniego pokoju, gdyż... rozpoczął się poród.
Być może Opatów nie liczył się zbytnio na mapie Polski, ale dla Żydów był ważnym miejscem. Zasłynął jako miasto rabinów. Dla wielu z nich był domem. Reb Mayerl cieszył się dobrą reputacją uczonego i pobożnego człowieka. Miał swoich zwolenników. Jedną z najważniejszych dat w życiu naszego miasteczka była rocznica śmierci Reb Mayerla (zmarł w 1723 r.). W Księdze Pamięci Opatowa wyczytałem, jak to ludzie przybywali z bliska i daleka, by odwiedzić jego grób. Modlili się, recytowali psalmy, palili świece i składali kwitelech - pisemne petycje, mając nadzieję, że rabin wstawi się za nimi u Wszechmocnego. Ludzie prosili o narzeczonego dla niezamężnej córki, narodziny syna, lekarstwo na chorobę, lub powodzenie w interesach.
Z kwitelech w ręku, zwolennicy Reb Mayerla przybywają na cmentarz. Wielu wchodzi i wychodzi z ohelu - małego budynku, mieszczącego groby świątobliwych osób. Tylko najwybitniejsi mężowie są honorowani w ten sposób. W ohelu widzimy trzy macewy: Reb Mayerla, Reb Yekele i Reb Shmulekhl. Setki ludzi tłoczy się na ścieżce do grobu Reb Mayerla. Są narażeni na zaczepki żebraków, stojących rządkiem po obu stronach przejścia i ciągnących przechodzących mężczyzn za rogi chałatów. Żebracy zabiegają o uwagę, błagając o kilka groszy.
Przygotowania do Szabatu były dużym przedsięwzięciem, z całym pieczeniem, gotowaniem, sprzątaniem. W piątek matka wstawała bardzo wcześnie. Gdy już uporała się z gotowaniem i pieczeniem, ostatnią pracą, jaką wykonywała było szorowanie kuchennej podłogi. Zarówno podłoga, jak i szafki zostały zrobione z surowej sosny. Matka wylewała wiadro wody na podłogę i na kolanach szorowała gołe drewno szczotką i bielidłem, szmatą wycierała wodę. Od ciągłego szorowania, podłoga i meble nabrały pięknego koloru kości słoniowej. W wypolerowanym drewnie można było dostrzec słoje, gdyż szorowanie ścierało miękką ich część i odsłaniało wzór. Przed wejściem do domu musieliśmy zdejmować zabłocone buty.
Do kolacji szabatowej matka nakrywała stół najlepszym obrusem. Święto zaczynało się w piątkowy wieczór, wraz z zachodem słońca. Wielu ludzi nie miało zegarów, ani zegarków i nie było w stanie powiedzieć, kiedy zbliżał się czas zapalania szabasowych świec. Od domu do domu chodził szames z kołatką. Stukał w okiennice i wykrzykiwał: "Kobiety, kobiety! Czas zapalić świece i iść do synagogi." Przez okno widać stół przygotowany na Szabat.
Reprodukcje obrazów wraz z ich opisami (powyżej w moim wolnym tłumaczeniu:) znalazłam tutaj. Miałam okazję poznać Majera Lipca, a także z nim porozmawiać (piękna polszczyzna) na spotkaniu zorganizowanym w ramach jednego z Festiwali Kultury Żydowskiej. Jest to dla mnie tym ważniejsze, że Majer Lipiec-Kirshenblatt odszedł 20 listopada 2009. Lubię i cenię jego prace, choć bardziej jako dokument niż dzieło sztuki. Artystę zaś zapamiętam pod hasłem "człowiek spełniony".
Etykiety:
ludzie,
sztuka,
tradycja żydowska
piątek, 19 marca 2010
Goj na kirkucie
Goj (z j.hebr. naród) - to żydowskie określenie nie-Żyda. Nie ma w nim nic niestosownego. Oczywiście zgodzimy się, że najbardziej neutralne słowo może zabrzmieć jak obelga, jeśli taka będzie intencja osoby je wypowiadającej. Na tym blogu nie obrażamy Żyda i nie obrażamy się za goja.
Tytuł posta nie jest przypadkowy. Choć wiele osób interesuje się judaizmem i ma o nim lepsze, lub gorsze pojęcie, ten wpis chcę potraktować jako rodzaj "ściągi", czy też - ładniej mówiąc - mini poradnika jak zachować się na kirkucie (cmentarz żydowski), by uszanować to miejsce w zgodzie z żydowską tradycją, a także by z takich odwiedzin jak najwięcej wynieść dla siebie.
Każdego mężczyznę, bez względu na wyznawaną przez niego religię, na kirkucie obowiązuje nakrycie głowy. Dla Żyda będzie to jarmułka (kipa, mycka), turysta może założyć kapelusz, lub czapkę. Jeśli kirkut ma swego dozorcę, istnieje duże prawdopodobieństwo, że osobom nie posiadającym własnego nakrycia głowy, wypożyczy on jarmułkę na czas zwiedzania cmentarza. Najczęściej symboliczną - papierową, choć np. krakowski kirkut przy ul. Miodowej dysponuje kipami materiałowymi (haftowany aksamit), zresztą bardzo ładnymi.
O ile dany cmentarz posiada dom przedpogrzebowy, to znajduje się on przed wejściem na kirkut, lub tuż za jego bramą. Służy przygotowaniu zwłok do pochówku (rytualne obmycie ciała, obleczenie w całun). Za czynności te, a także: zbicie trumny, wykopanie grobu, pochowanie ciała odpowiedzialni są członkowie Chewra Kadisza (Bractwo Pogrzebowe). Przynależność do tego szczególnego bractwa jest zaszczytem, a micwa (dobry uczynek) wobec zmarłego ma wartość najwyższą, gdyż zmarły nie może się zań odwdzięczyć.
Co możemy zobaczyć na samym cmentarzu? Oczywiście macewy - żydowskie nagrobki. To ich najpopularniejsza, tradycyjna forma, często jedyna na starych kirkutach. Nowsze cmentarze, o metryce XIX, XX-wiecznej, są bogatsze i bardziej zróżnicowane, jeśli chodzi o rodzaje nagrobków. Oprócz macew spotkamy także złamane kolumny, czy obeliski. Osoba żydowskiego pochodzenia, która nie dokonała konwersji (zmiany wyznania), nie może być pochowana na innym niż kirkut cmentarzu. Tymczasem od końca XVIII wieku żydostwo ma wiele odcieni. Śpiących obok siebie snem wiecznym Żydów ortodoksyjnych, reformowanych, zasymilowanych, syjonistów, czy bundowców różnicować będą właśnie formy nagrobków.
Spotykane na niektórych kirkutach niewielkie budynki to ohele (z j.hebr. namiot). Wznoszone są nad grobami rabinów, bądź cadyków. W ten sposób wyróżnia się, a także honoruje wybitnych zmarłych. Ich wyznawcom łatwiej trafić do właściwego grobu, zaś stawiane wewnątrz macewy są lepiej chronione przed zniszczeniem. Czasami funkcję ohelu pełni ozdobne ogrodzenie, a nawet niski murek.
Na macewach kładzie się kamyki i zapala świece. Świeca jest symbolem nieśmiertelnej duszy, a kamyk upamiętnia biblijne czasy 40-letniej wędrówki z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Zmarłych w drodze Żydów chowano na pustyni, a ich groby ochraniano przed dzikimi zwierzętami i zarazem oznaczano przy pomocy kamieni. Na kirkuty nie przynosi się kwiatów, ani niczego, co może służyć żywym. Ta zasada nie jest ściśle przestrzegana na nadal czynnych cmentarzach. Współczesne żydowskie pochówki rzadko bywają tradycyjne, a forma nagrobka i treść inskrypcji często jest zapożyczana z tradycji chrześcijańskiej. Takie groby odwiedza się raczej w Dzień Wszystkich Świętych, niż w żydowską jorcajt (rocznica śmierci), a wizycie towarzyszą kwiaty i znicze.
Na nagrobkach wybitnych rabinów, lub cadyków dodatkowo zostawia się kwitelech - zwykłe kartki papieru, z odręcznie wypisanymi prośbami. Sprawiedliwym i pobożnym duchowym autorytetom bliżej do Boga niż zwykłym ludziom, a do zwykłych ludzi bliżej im niż Bogu. Stąd rola pośredników w zanoszeniu przed oblicze Ha-Szem ziemskich modlitw i wypraszaniu ich spełnienia.
Dom przedpogrzebowy, kirkut ul. Miodowa, Kraków.
Dom przedpogrzebowy, kirkut ul. Miodowa, Kraków. Mary do przenoszenia zwłok.
Dom przedpogrzebowy w Łodzi. Główna sala.
Dom przedpogrzebowy w Łodzi. XIX-wieczny karawan.
Dom przedpogrzebowy w Łodzi. Stół do obmywania zwłok, po lewej mary.
Stary kirkut w Krakowie. Kamyki na macewach.
Stary kirkut w Krakowie. Ogrodzenie przy nagrobku rabina Mojżesza Isserlesa Remu.
Kirkut w Bobowej. Ohel i macewy.
Przysucha. Zespół oheli na miejscowym kirkucie.
Kirkut w Rzeszowie. Wnętrze ohelu. Macewy, świece, kwitelech.
Kirkut w Rzeszowie. Wnętrze ohelu.
poniedziałek, 15 marca 2010
Pamięć odmierzana krokami
Krakowskie getto istniało niecałe dwa lata, od 20 marca 1941 roku (data zamknięcia dzielnicy żydowskiej) do 13-14 marca 1943 roku (data likwidacji getta).
Plac Zgody pełnił rolę Umschlagplatzu. Tu gromadzono Żydów przed wywózką do obozów zagłady, stąd w marcu 43' pognano ich do KL Płaszów.
14 marca 2010 - 67 rocznica likwidacji getta. Marsz Pamięci. Trasa: z Placu Zgody (obecnie Bohaterów Getta), ulicami Lwowską, Limanowskiego, Wielicką, Jerozolimską, pod pomnik poświęcony zamordowanym w obozie Żydom.
Plac Bohaterów Getta.
Ulica Lwowska.
Ulica Lwowska. Były więzień KL Płaszów z Torą pod ocalałym fragmentem muru getta. Obok jego wnuki.
Ulica Lwowska.
Ulica Lwowska. Flaga Izraela.
Ambasador Izraela w Polsce - Zvi Rav-Ner przy pomniku zamordowanych Żydów na terenie dawnego KL Płaszów.
Kard. Stanisław Dziwisz przy pomniku zamordowanych Żydów na terenie dawnego KL Płaszów.
Pomnik Wyrwanych Serc na terenie dawnego KL Płaszów.
sobota, 13 marca 2010
Gościnne progi antykwariatu
Nie mam kolekcjonerskich ciągot. Tak było od zawsze. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek cokolwiek zbierała. Pokaźne klasery kolegów, mozolnie i dumnie gromadzących znaczki, monety, czy widokówki nie budziły we mnie żadnych żywszych emocji. Raczej wyrzucam, niż przechowuję. Wyjątek stanowią książki, ale - konsekwentnie - bez zacięcia bibliofilskiego. Chcąc zobaczyć piękny, stary przedmiot idę do muzeum.
Tak było jeszcze tydzień temu, dopóki nie postanowiłam sprawdzić, a potem oczywiście pokazać na blogu, jakimi zasobami judaików dysponują krakowskie antykwariaty i sklepy ze "starociami". Na pierwszy ogień (dobry początek?) poszły dwa takie miejsca, oczywiście na Kazimierzu. Plon niewielki, ale - mam nadzieję - zachęcający. Przyjęłam zasadę, że najmłodsze przedmioty, jakie warto pokazać, powinny mieć przedwojenną metrykę.
Nawet ukochanych judaików nie będę kupować i kolekcjonować, zamierzam im tylko robić zdjęcia (zdolną i cierpliwą ręką Piotra). Tak uwiecznione mogę zachować dla siebie, a także podzielić się nimi na Bobe Majse.
Dzbanuszek na zdjęciu to część chanukiji (lampki chanukowej). To tzw. szames (pomocnik) - dziewiąty (dla odróżnienia od pozostałych zazwyczaj wiszący) dzbanuszek z oliwą, od którego zapala się właściwe osiem świateł. Co dodaje uroku, a pewnie i wartości temu drobiazgowi, to zachowane mocowanie - zawieszka. Dzbanuszek jest okazały, mogę sobie zatem wyobrazić, jak piękna musiała być sama chanukija!
Woreczek / torebka na... najprawdopodobniej tefilin (skórzane pudełeczka z czterema fragmentami Tory), może modlitewnik? Torebka nie jest duża, poza tym zdobiona motywem Gwiazdy Dawida - symbolem przynależności narodowej, często znakiem rozpoznawczym sympatyków syjonizmu.
Ten piękny, srebrny, wykonany w technice filigranu przedmiot to... mezuza. Litery szin, dalet i jod tworzą wyraz Szaddaj - hebr. Wszechmocny (Imię Boga). Wewnątrz tekst modlitwy Szma Israel - Słuchaj Izraelu! Znak żydowskiego domu. Najczęściej spotykane mezuzy, to podłużne pojemniczki przytwierdzane ukośnie do prawej framugi drzwi wejściowych.
Modlitewnik na święto Szawuot (Święto Tygodni, upamiętniające nadanie Mojżeszowi Tablic Dekalogu na Górze Synaj), wydany we Lwowie (Lwów - Lemberg), w 1907 roku.
Pięcioksiąg Mojżesza - jid. Chumesz - Tora - pierwsza i najważniejsza część Biblii Hebrajskiej. Chumesz z komentarzem Rasziego wydany w Piotrkowie, w 1932 roku. Raszi - najwybitniejszy komentator Biblii Hebrajskiej i Talmudu. Żył i działał w średniowiecznej Francji, jego przejrzyste, proste objaśnienia są aktualne do dziś.
Dzbanuszek, mezuza i torebka pochodzą z "Antiquarium", ul. Meiselsa 20, Kraków.
Książki pochodzą z Antykwariatu "Na Kazimierzu", ul. Meiselsa 17, Kraków.
środa, 10 marca 2010
Zbliżenie I
Nie zdarza się to często, ale zdarza się: czytam książkę i natrafiam na fragment, który z jakiegoś powodu porusza mnie. Myślę o tej konkretnej relacji, opinii; tym konkretnym opisie, wspomnieniu, czy wycinku rzeczywistości do końca lektury, a bywa, że i długo po. Wracam, czytam ponownie, rozmyślam, najczęściej jednak po prostu tkwi on gdzieś we mnie. Niepokoi.
Od czasu do czasu będę umieszczać na Bobe Majse takie obrazy, mgnienia - oczywiście związane z tematyką bloga, a ponieważ wyławiam je z większego fragmentu, obszerniejszego (często książka ma kilkaset stron) tekstu - cykl ten postanowiłam nazwać "Zbliżenia". Bez komentarza, analizy. Sam tekst. Cytat i jego źródło.
"Niedługo później i mnie wydarzył się dziwny, niesamowity wypadek. Chodząc codziennie nad rzekę Sołę /rzeka płynąca przez Oświęcim/, zaprzyjaźniłem się z pewnym niedorozwiniętym umysłowo chłopcem, nieco starszym ode mnie. Miał może jedenaście lat, a na imię Aleks, ale wszyscy nazywali go Aleks "Bocian". Przezwisko pochodziło stąd, że gdy dawało mu się jakąś drobną monetę i mówiło: "Zrób bociana", on stawał na jednej nodze, wykrzywiał ręce tak, jakby to były skrzydła, wysuwał wargi do przodu, jakby miał dziób i wydawał z siebie skrzeczący głos, który miał przypominać głos bociana. Wszyscy się śmiali i Aleks "Bocian" też, chociaż jego uśmiech przypominał mi raczej smutny grymas. Gdy dawało mu się większą monetę, to w tej pozycji tańczył. Było mi go bardzo żal, bo jego niemoc umysłowa przypominała mi niemoc fizyczną mojego zmarłego brata Musia. Aleks godzinami, a czasem nawet całymi dniami, siedział nad Sołą i patrzył w niebo obserwując ptaki. Było to jego główne zajęcie. Rzadko kiedy coś mówił, a jeśli już się odezwał, to były to niezrozumiałe i nie powiązane ze sobą słowa lub zdania.
Nasza przyjaźń polegała na tym, że codziennie rano przynosiłem mu dwa kawałki chleba z masłem, a on pozwalał mi siedzieć koło siebie i obejmował mnie ramieniem. Czułem, że to jest mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Innych nie miałem, choć potrzebowałem tego bardzo. Aleks był zawsze głodny, więc czasem przynosiłem mu też obiad, chociaż i nam się nie przelewało. Siedziałem więc razem z Aleksem nad Sołą i godzinami patrzyłem na ptaki. Wiedziałem, że nie można z nim rozmawiać, więc milczałem, tak jak on.
Pewnego dnia Aleks nagle odwrócił się do mnie, wskazał ręką na drugą stronę rzeki i zupełnie normalnym głosem powiedział: "Tam, na Zasolu, Niemcy wybudują kominy i spalą wszystkie dzieci Abrahama". Zerwałem się i spojrzałem na niego z przestrachem i zdumieniem. Nie rozumiałem znaczenia jego przepowiedni, ale czułem, że chodzi o coś bardzo ważnego. On przyciągnął mnie z powrotem do siebie i powiedział: "Ty nie masz się czego bać". "Skąd o tym wiesz" - spytałem z trwogą. "Ptaki... ptaki mi o tym powiedziały" - brzmiała jego odpowiedź i jeszcze silniej objął mnie ramieniem, jakby chciał mnie ustrzec przed jakimś niewidzialnym niebezpieczeństwem. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, po czym Aleks patrząc na niebo dodał: "Powiedziały mi, że będzie tu duży swąd i będą musiały mnie opuścić". Jego głos i twarz były pełne smutku. Chciałem go jeszcze o coś spytać, ale jego oczy znów się zamgliły i stracił kontakt ze światem. Siedzieliśmy dalej w milczeniu i wydawało mi się, że obejmuje mnie z jeszcze większą troskliwością.
Wydarzenie to miało miejsce zimą 1939 / 1940 roku. Aleks przepowiedział to, co stało się o wiele później, a ręką wskazał dokładnie na miejsce, gdzie to się miało stać." /fragment książki "Dotknięcie anioła" Henryka Schonkera/
sobota, 6 marca 2010
Szymborska na Dworcu Gdańskim
Wczoraj po raz kolejny obejrzałam "Dworzec Gdański" - film dokumentalny Marii Zmarz-Koczanowicz i Teresy Torańskiej o emigracji '68 roku. Wygnani z gomułkowskiej Polski Żydzi spotykają się regularnie w Aszkelonie - izraelskim kurorcie nad Morzem Śródziemnym, by wspominać dawne życie, relacjonować obecne, a może tylko po to, żeby znowu porozmawiać po polsku?
"Jeszcze" Wisławy Szymborskiej - przejmujący opis wywózki Żydów do obozów zagłady - to niezwykle ważny dla mnie wiersz. Po raz pierwszy zetknęłam się z nim przed laty, na licealnej lekcji języka polskiego i... pamiętam do dziś. Niech posłuży za osobisty komentarz do wspomnianego filmu.
"W zaplombowanych wagonach
jadą krajem imiona,
a dokąd tak jechać będą,
a czy kiedy wysiędą,
nie pytajcie, nie powiem, nie wiem."
Miejscem pożegnań wyjeżdżających z Polski w 1968 roku Żydów był przede wszystkim warszawski Dworzec Gdański, dlatego stał się symbolem - kolejnego w dziejach narodu żydowskiego - wypędzenia. Znakiem hańby był tzw. dokument podróży - w jedną stronę, bez prawa powrotu, z takim oto wpisem: "Posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem polskim". To inny niż bydlęce wagony rodzaj upokorzenia, bez strachu o życie, choć z utratą poczucia bezpieczeństwa; cios tym bardziej bolesny, iż zadany nie przez wroga, okupanta, ale własny kraj.
Nasze 20-te urodziny... Myśmy nie wyprawiały urodzin. Kto pamiętał - przychodził. Mama robiła nam kanapki w kuchni i płakała, więc spytałyśmy i mama powiedziała, że jak ona kończyła 20 lat, to właśnie getto się otworzyło, a na nasze urodziny wyrzucają nas z Polski. /Eva i Freda Rozenbaum/
- Czy ktoś z Polaków powiedział "zostań"? /Teresa Torańska/
- Kilku z tego najbliższego kręgu znajomych, czy przyjaciół powiedzieli: Wiesz co? Ja ci zazdroszczę. A ja nie wiedziałem czego. /Andrzej Karpiński/
"Nie skacz w biegu, imię Dawida.
Tyś jest imię skazujące na klęskę,
nie dawane nikomu, bez domu,
do noszenia w tym kraju zbyt ciężkie.
Syn niech imię słowiańskie ma,
bo tu liczą włosy na głowie,
bo tu dzielą dobro od zła
wedle imion i kroju powiek."
Na komendzie miejskiej, kiedy oddawałem swoją książeczkę wojskową, major, który otworzył książeczkę zaczął czytać moje nazwisko... Tutaj chcę zaznaczyć, że mój ojciec zmienił imiona swoich rodziców, żeby nie były one zbyt obce. Major zaczął czytać: Józef Zorski, syn Zygmunta; Zygmunt, syn Rozalii i Jana... Jak was, cholera, rozpoznać?! - zwrócił się do mnie. /Josef Zorski/
"Nie skacz w biegu. Syn będzie Lech.
Nie skacz w biegu. Jeszcze nie pora.
Nie skacz. Noc się rozlega jak śmiech
i przedrzeźnia kół stukanie na torach."
Pamiętam słowa żołnierza WOP-u, czy kogoś, kto sprawdzał paszporty. Sympatyczny, młody człowiek. Otworzył nasz przedział i powiedział - to pamiętam wyraźnie: Co to, dzisiaj cała Polska wyjeżdża?! /Josef Zorski/
Po wyjściu, kiedy zacząłem szukać pracy, przyjęto mnie do fabryki nadajników telewizyjnych, gdzie zresztą dyrektor techniczny pierwszą rzecz, co mi powiedział, bo ja zacząłem, że wychodzę z więzienia, to on mi powiedział: Mało mnie to obchodzi. I mnie zatrudnił. W pewnym momencie się rozeszło w fabryce, że jest Żyd, który wyjeżdża do Izraela (...) Ostatniego dnia żegnałem się z ludźmi i pamiętam doskonale - ten szef wydziału, który mi powiedział wtedy: Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mógł wrócić. /Włodek Kofman/
Drżący głos, wilgotne oczy... Po tylu latach rozmówcę wciąż wzrusza to, że znalazł się jeden, który powiedział: Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mógł wrócić. Krzywda została wyrządzona. Stało się. Do tej pory jednak nikt za nią nie przeprosił, ani jej nie naprawił. Toczącą się swego czasu w mediach debatę na temat przywrócenia obywatelstwa polskiego Żydom wypędzonym w 1968 roku rozwiał wiatr. Za kilka lat nie będzie już komu zwracać obywatelstwa...
Co mnie uderzyło na politechnice, jak wyszedłem po więzieniu... Rozmawiałem z moim promotorem, który był bardzo dla mnie przychylny. Ale w pewnym momencie on rozmawiał z jakimś kolegą i powiedział: Oni i my. Czyli "oni", to byli ci Żydzi, a "my", to byli ci dobrzy Polacy. Człowiek, który w końcu był mi przychylny, ale jednak miał ten sposób rozumowania, czyli to się przyjęło. W pewnym sensie było to poparte przez społeczeństwo. To nie była tylko propaganda. Czyli... te przeprosiny byłyby dobre, ale nie wiem, czy to jest możliwe. /Włodek Kofman/
"Lasem jedzie transport wołań..." - bohaterowie filmu Torańskiej, sama Torańska, ale "tory wiodą w czarny las".
"Chmura z ludzi nad krajem szła,
z dużej chmury mały deszcz, jedna łza,
mały deszcz, jedna łza, suchy czas.
Tory wiodą w czarny las.
Tak to, tak, stuka koło. Las bez polan.
Tak to, tak. Lasem jedzie transport wołań.
Tak to, tak. Obudzona w nocy słyszę
tak to, tak, łomotanie ciszy w ciszę."
- Ilana, minęło 37 lat, a ty płaczesz?! /Teresa Torańska/
Etykiety:
film,
poezja,
Teresa Torańska,
Wisława Szymborska
środa, 3 marca 2010
Purim! Purim! Ad-lo-jada!
"Oto dzień czternasty, oto miesiąc adar!"
Żoną perskiego króla Achaszwerosza była piękna Żydówka o imieniu Esterka. Jej wuj - Mordechaj - cieszył się dużymi względami na królewskim dworze. Budziło to zazdrość wezyra Hamana, który postanowił zgładzić naród żydowski. Doniósł królowi, że Żydzi spiskują przeciwko niemu. Achaszwerosz pozostawił Hamanowi wolną rękę w rozprawieniu się z Żydami, nie wiedząc, że tym samym wydaje wyrok na własną żonę. Estera ukryła bowiem przed mężem swoje pochodzenie. Haman losował datę planowanego mordu (stąd hebr. purim - "losy"). Miał się on odbyć 13 dnia miesiąca adar. Esterka i Mordechaj, dowiedziawszy się o knowaniach Hamana, przekonali Achaszwerosza, że wrodzy królowi nie są Żydzi, ale sam Haman. Król odwrócił bieg wydarzeń: na szubienicy przeznaczonej dla Żydów zawisł spiskowiec i jego dziesięciu synów. 14 dnia miesiąca adar Żydzi świętowali ocalenie życia, a Mordechaj został wyniesiony do pozycji wezyra.
Na pamiątkę wydarzeń opisanych w Księdze Estery ustanowione zostało święto Purim - Święto Losów, obchodzone przez Żydów w diasporze 14 i 15 dnia miesiąca adar (luty / marzec). Przytoczona opowieść nie ma historycznych źródeł. Jedyny pewnik, to tzw. epoka perska w biblijnych dziejach narodu żydowskiego, przypadająca na okres 536 - 332 p.n.e. Formalnie zniewoleni, Żydzi cieszyli się licznymi swobodami, jak możliwość wyznawania swojej religii, czy odbudowa Świątyni Jerozolimskiej.
"By podłości było mniej i zdrad"
W synagodze odczytywana jest Księga Estery. Dość charakterystycznie, przyznajmy. Smutne fragmenty są odpowiednio akcentowane. Imiona synów Hamana wymawiane są na jednym oddechu, ponieważ zginęli jednocześnie. Opis wyniesienia Mordechaja powtarza się dwukrotnie. Za każdym razem, gdy pada imię Hamana, Żydzi wznoszą zagłuszające okrzyki, gwiżdżą, tupią, dzieci grzechoczą przyniesionymi specjalnie w tym celu kołatkami, pocierają kamykami z wypisanym imieniem Haman, aż całkiem zniknie. Jeśli w synagodze wieszano u powały kukłę symbolizującą Hamana - na zakończenie święta należało ją spalić.
"W Purim wino pić wypada!"
Wypada to za mało powiedziane! Należy upić się do tego stopnia, aby nie odróżniać błogosławieństwa Mordechaja od przekleństwa Hamana (hebr. adlojada - "aż nie będzie wiedział"). Purim to żydowski karnawał, święto radosne, wiosenne. Organizowane są kwesty i przyjęcia charytatywne, należy anonimowo wspomagać biednych. Bliscy - krewni, przyjaciele obdarowują się alkoholem i łakociami. Najpopularniejsze są tzw. hamantasze - "uszy Hamana", lub "kieszenie Hamana" - trójkątne ciasteczka nadziewane makiem, lub owocami. Dozwolone są gry hazardowe: loteryjki, kości, karty. Ważnym elementem święta są purimszpile - sztuki purimowe, odgrywane najczęściej przez amatorskie zespoły teatralne. Największą popularnością cieszy się oczywiście historia z Księgi Estery, a także przedstawienia o lekkim, rozrywkowym charakterze. Tylko w Purim dozwolone jest przebieranie się mężczyzn za kobiety i kobiet za mężczyzn.
Kto jeszcze nie wie, wspomnę, że w tym roku 14 dzień miesiąca adar przypadł na 27 lutego. Dlaczego zatem o Purim piszę dopiero dzisiaj?
"W Purim wino pić wypada!
Ad-lo-jada! Ad-lo-jada!"
Słowa Purim Sameach! - Szczęśliwego Purim! już przebrzmiały, powtórzę zatem za Justyną Steczkowską:
"Życzmy sobie wielu dobrych lat!"
/cytaty j.w. pochodzą z piosenki J.Steczkowskiej "Ad-lo-jada", słowa R.Kołakowski/
Subskrybuj:
Posty (Atom)