piątek, 9 lutego 2018
Piekarnia
Było ciemno i mroźno. Po intensywnym dniu wracaliśmy z okolic Lanckorony, głośno się zastanawiając, w którym fast foodzie upolujemy coś na kolację.
I nagle - Eureka! W Lanckoronie jest przecież piekarnia. Piekarnia fenomen, rzec muszę.
Gdy już zamkną muzeum, sklepiki, a nawet wszystkie kawiarnie; gdy turyści znikną z Rynku, a miejscowi w domach - jest ona - ostoja światła, ciepła i niebiańskiego wprost zapachu.
Chrupiące bochenki w kilku rodzajach? Gorące bułki prosto z pieca? Drożdżówki z serem, lub kakao? Proszę bardzo! Od rana do późnego, późnego wieczora.
To rodzinny interes. Z niebagatelną, liczoną od 1925 roku tradycją.
Wyszliśmy objuczeni pieczywem. W cieple ceramicznego pieca i ponad 90-letniej historii słowa takie, jak węglowodany… gluten… nikną w mącznej mgle, topią w maśle i płynnym kakao, tracą na swojej XXI-wiecznej demoniczności.
W korytarzu piekarni dodatkowo odkryłam Gwiazdy...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wspaniale. W Lanckoronie byłam tylko raz, ale bardzo mi się podobało i bardzo miło wspominam ten pobyt. Z chęcią bym tam wróciła.
OdpowiedzUsuńA potem koniecznie do Krakowa :)
Usuń