(co
wrażliwszych ostrzegam, że to będzie post „od czapy”)
Najpierw
przez godzinę robiłam makijaż typu brak makijażu. Gdy lewe oko było już gotowe,
przypomniałam sobie, że warto zmienić soczewkę kontaktową (w końcu zabawa może
przeciągnąć się do rana). Kilkanaście lat doświadczenia zrobiło swoje.
Ze
znalezieniem miejsca do parkowania poszło gładko, problem stanowiło nie
pobrudzenie sukienki od brudnego auta. Niejakie oddalenie od budynku Opery
zapewniło ożywczy spacer – bardzo przyjemny, biorąc pod uwagę bynajmniej nie
zimową temperaturę otoczenia. Cienkie rajstopy i szpilki okazały się jak
najbardziej ok (inna sprawa, że do zimowej kurtki pasowały jak kwiatek do
kożucha).
W środku
obyło się bez niespodzianek. Tylko jeden pan (średnia wieku publiczności to plus-minus
75 lat) przewrócił się na schodach.
Podczas pierwszej
części koncertu przyszło mi na myśl durne (acz jakże pożądane) noworoczne
postanowienie: ważyć tyle, co baletnica (lub baletmistrz – bez znaczenia).
W czasie
antraktu zdołałam upolować (w całkowicie kulturalny sposób) kilka zakąsek typu
finger food, oraz trzy lampki czerwonego wina. Na widownię wróciłam syta,
niestety z wrażeniem zjedzenia wszystkich kolacji świata. Sprytny fason
sukienki zdołał to ukryć.
Koncert
okazał się przedni! Najlepszy ze wszystkich sylwestrowych, na jakich byliśmy w
Operze. Cała widownia (tzn. niektórzy bardziej niż inni) na stojąco fetowała
wraz z artystami powitanie Nowego Roku. Którzy niektórzy? Dyskretnie nadmienię,
że trzy lampki wina zrobiły swoje.
Gdy
zorientowałam się (trochę mi to zajęło), że iście aktorską solówkę na
akordeonie odegrał sam dyrygent, prawie popłakałam się ze śmiechu. Ocalony
wcześniej makijaż lewego oka spłynął nieomal doszczętnie.
Tak mocno
biłam brawo, że po koncercie kilka dobrych minut spędziłam w łazience, chłodząc
dłonie lodowatą wodą.
Wcześniej
były oczywiście życzenia (w ferworze genialnej zabawy wymieniane także z
pozostałymi „niektórymi” – patrz j.w.) i szampan, szampan, szampan!
Vivo per
lei, vivo per tutti! (żyję dla niej, żyję dla wszystkich)
Wspaniałego Nowego Roku!
P.S. Wątków
żydowskich brak. Nieodmiennie podziwiałam plakat „Skrzypka na dachu”, którego w
tym miejscu (ani onegdaj w plenerze, na krakowskim Kazimierzu) nie dane mi było
oglądać. Za to plakat piękny.