niedziela, 6 czerwca 2010

Bywa i tak


Moja tygodniowa nieobecność na blogu to nie efekt lenistwa, wręcz odwrotnie - pracowitości. Machałam piórem, a jakże - tyle, że w celach uczelniano-zaliczeniowych. Dobiegają końca :( moje podyplomowe judaistyczne studia, o których już trochę było na Bobe Majse. Robi się gorąco (szkoda, że tylko w przenośni), dlatego z góry przepraszam, jeśli do końca czerwca rzadziej się będę odzywać.


Wczoraj skończyłam pisać esej na zaliczenie kursu "Historia państwa Izrael". Prowadząca zaproponowała kilka tematów, można też było zgłosić własny. Skorzystałam z tej drugiej opcji. "W kręgu symboli. Duchowe wartości Izraela." - oto, co wymyśliłam. W roli głównej wystąpiły: flaga (a więc i tałes, i Gwiazda Dawida), godło (a więc menora), hymn, język hebrajski, Ściana Płaczu, Grób Dawida, Masada. Niektóre motywy przeniknęły z bloga do eseju, mam nadzieję, że niebawem nastąpi odwrotny transfer :)

Nie samą pracą żyje człowiek, choć w przypadku moich studiów granica pomiędzy obowiązkiem, a przyjemnością zaciera się. Rękę wystarczy oderwać od klawiatury - już odpoczywa, głowa jest bardziej wymagająca - trzeba ją przewietrzyć. O to najłatwiej na spacerze, a jak spacer, to oczywiście po Kazimierzu! I tak trafiliśmy na pewną ulicę, nazwy nie wspomnę. Na piersi Piotra dyndał aparat fotograficzny. Rozmawiając, a może tylko gapiąc się pod nogi, nie zwróciliśmy uwagi na młodą kobietę z sześcioletnią (na oko) dziewczynką. Na szczęście ona zwróciła uwagę na nas, proponując wspólną wizytę na niesamowitej klatce schodowej mijanej właśnie kamienicy. Sama bała się tam zajrzeć. Dlaczego? To, jak sądzę, wyjaśnią zdjęcia, wraz z opisem małej przygody, którą dane nam było przeżyć.

Weszliśmy w bramę jak do wehikułu czasu. Potem były schody - drewniane, rozlatujące się i skrzypiące. Na półpiętrze przedwojenna posadzka. Nieco wyżej tylko dwa mieszkania. Stare drzwi, wizjer i... cudowny ślad po mezuzie. "Tu przed wojną mieszkał żydowski lekarz" - usłyszeliśmy. Towarzysząca nam kobieta przyjechała na jeden dzień z Warszawy, by pokazać małej to i owo. Robiła dużo zdjęć. Znała miasto. Już miałam zapytać, skąd tak dobrze, gdy... drzwi drugiego mieszkania (już nie tak piękne, choć także ze śladem mezuzy na framudze, tyle że zamalowanym białą farbą) otworzyły się z hukiem i wychynęła z nich postać bodaj kobieca. Jej złe spojrzenie zlustrowało nieoczekiwanych "gości", potem spoczęło na aparacie Piotrka i... zaczęło się. Groźby poszczucia psami i wezwania policji :) były bodaj jedynymi, które wypada przytoczyć. Z głębi mieszkania wylał się potok bluźnierstw. Czyżby autorstwa pana męża, któremu nieoczekiwanie przerwano leczenie kaca? Gdy na klatkę wypadł młodzian (czyżby synek?), wyglądający na takiego, co to niedawno wrócił - raczej nie ze szkoły, najzwyczajniej w świecie wzięliśmy nogi za pas.

Przygoda zakończyła się szczęśliwie, nikomu nic się nie stało, sprzęt ocalał, a zdjęcia... Zobaczcie sami.






8 komentarzy:

  1. ale przygoda... brrr... ale widoczki - cymes :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Życie ma rózne odcienie...

    Powodzenia życze!

    OdpowiedzUsuń
  3. Łooo matko! Cóż za pomroki dziejów biją z każdego kąta... Ale żeby tak od razu szczuć psami jak tylko wyciągnie się aparat? A co to korytarz ich własnością? Ale ok. Jak się mieszka w takich warunkach nie dziwota, że można być podirytowanym... A masz może linka do tych podyplomowych? Pape mi ostatnio zarzucił, że się lenię, że może powinnam pójść na jakieś podyplomowe... Dasz wiarę?
    Życzę powodzenia na zaliczeniach. Mnie osobiście bardzo podoba się wybrany przez ciebie temat (czy też zakres materiału). Kiedyś na studiach miałam podobną możliwość wyboru i skorzystałam, doktorek zachwycił się darmowym kursem doszkalającym z zakresu Knessetu ;]

    Pozdrawiam serdecznie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Bobe Majse, za Ciebie to nawet kciuków trzymać nie trzeba!

    Z Twojego opowiadania wynika, że są jeszcze, na szczęście, rodzice, którzy swoje dzieci zamiast do Disneylandu wożą tam, gdzie ich historia i korzenie.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziewczyny, dziękuję za Wasze kciuki :), a Tobie - ma.ol.su za wiarę w Bobe Majse :) Wszak to blog idzie "pod nóż" jako końcowa praca dyplomowa. Anhelli, o tak - pomroki dziejów - nic dodać, nic ująć. Na Twoim blogu zostawiłam link do strony KJ UJ. Ładnie nazywasz ojca... pape. Skąd tak?
    ma.ol.su, same pozytywy, jak tak spojrzeć... Miłego dnia i duuuuużo słońca. Od weekendu w Krakowie go nie brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. a te ślady po mezuzie .... jakby sprzed wczoraj ....

    OdpowiedzUsuń
  7. Są rany, które się nie goją...

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam :)

    Przeglądam/podczytuję właśnie Twój blog, to pierwszy o takiej tematyce, na jaki trafiłam w sieci. POdoba mi się eksplorowanie takich terenów, ocalanie od zapomnienia perełki takie jak np. podłoga, której zdjęcia tu prezentujesz.

    POzdrawiam.

    OdpowiedzUsuń