poniedziałek, 31 października 2011
Konkret
Wiele ci cymesów w kuchni żydowskiej... Na słodko i na poważnie... Tylko kolor zawsze jeden - marchewkowy. Bo w cymesie marchewka być musi. I cynamon. Amen.
Dzisiaj wersja obiadowa, mięsna, konkretna - cymes z wołowiną.
Składniki:
- 1/2 kg wołowiny
- kilka marchewek
- kilka ziemniaków
- oliwa z oliwek
- cynamon
- sól
- pieprz
Przepis:
Mięso i ziemniaki pokroić w kostkę, marchew w talarki. Na oliwie z oliwek podsmażyć wołowinę. Dodać ziemniaki, marchew, sól, pieprz, oraz cynamon do smaku. Dusić pod przykryciem do miękkości, podlewając od czasu do czasu niewielką ilością wody.
A gdyby tak do mięsa dodać jeszcze miód i starty korzeń imbiru? Albo sok ze świeżej pomarańczy? A nie mówiłam?! Wiele ci cymesów w kuchni żydowskiej...
sobota, 29 października 2011
Inny Leżajsk
Leżajsk to oczywiście słynny kirkut z ohelem cadyka Elimelecha. Oczywiście. A ja dzisiaj przekornie pokażę coś innego :) Pewną starą pożydowską chatkę, przycupniętą na przeciwległym do cmentarza wzgórzu, w której odrzwiach zachował się cudnej urody ślad po mezuzie. Bobe Majse ma dwie słabości: wszelkie Gwiazdy Dawida, oraz... ślady po mezuzach właśnie.
Do wnętrza zamkniętego domku udało się zajrzeć przez niskie okna. Podłoga z desek, piec... Te drobiazgi wystarczyły, by pobudzić wyobraźnię, podsunąć jej wizję miejsca na nowo tętniącego życiem. Domek można przecież wyremontować, oczywiście z maksymalnym poszanowaniem pierwotnej tkanki i stworzyć w nim klimatyczny lokal: kawiarnię, małą restaurację, a może i jedno, i drugie? Okno na pięterku - obietnica dodatkowego metrażu, metrażu z widokiem.
To mogłoby się udać... Skrzypiące schody, koronkowe serwetki, świece... Rosół z kulkami macowymi i cynamonowa herbatka. Cymes! Takiego miejsca w Leżajsku jeszcze nie ma.
środa, 26 października 2011
Tajemnice ulicy Szerokiej
Właśnie sobie uświadomiłam, że tytułowych tajemnic jest co najmniej kilka. O dwóch już pisałam w postach "Megale Amukot" i "Lampka". Czas na kolejną - co ważniejsze - nie ostatnią.
W północnej części ulicy Szerokiej znajduje się niewielki zielony skwerek, otoczony ogrodzeniem w kształcie menor. Stojący tuż przy nim pomnik, poświęcony krakowskim ofiarom Holokaustu, nie nawiązuje do żadnych tragicznych wydarzeń z tego konkretnego miejsca, choć tak może się wydawać przypadkowym przechodniom. Przed wiekami mieścił się tu... kirkut. Trzeci w dziejach Krakowa (w rozumieniu dzisiejszych granic administracyjnych), a drugi w Kazimierzu. Trzeba bowiem pamiętać, że obecna dzielnica była niegdyś (1335 - 1800) odrębnym miastem.
Z cmentarzem wiąże się jedna z bardziej znanych kazimierskich legend. Pewnego razu wydawano za mąż ubogą żydowską sierotę. Gmina długo nie mogła zebrać wystarczającej kwoty na wiano dla panny młodej, dlatego ślub i wesele wypadły w Szabat. Rozgniewany złamaniem przepisów Szabatu Bóg srodze ukarał nowożeńców (druga wersja legendy powiada, że także wszystkich weselnych gości). Rozstąpiła się pod nimi ziemia i pochłonęła ich na zawsze. Działo się to przed synagogą Remu, w miejscu dzisiejszego skwerku z pomnikiem.
Biorąc pod uwagę niewielkie gabaryty cmentarza, a także przyjmując, iż w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy, historyk sztuki - prof. Bogusław Krasnowolski postawił hipotezę, iż ów kirkut mógł służyć społeczności żydowskiej jako miejsce pochówku osób wyklętych, np. przestępców. Choć nienaukowa, teoria ta wydaje się być bardzo prawdopodobna.
Przed wojną kirkut bez macew otoczony był murem. Źródło
poniedziałek, 24 października 2011
Urodziny
sobota, 22 października 2011
Jeden wąski most...
Na smutki i smuteczki.
"Cały, cały świat
jeden wąski most,
jeden wąski most,
jeden wąski most.
Ale ważne, ważne jest to
by się nie bać,
by się nie bać wcale.
Ale ważne, ważne jest to
by się nie bać, nie."
/Rabin Nachman z Bracławia/
czwartek, 20 października 2011
Szafa i ul
Od czasu do czasu nawet ja potrzebuję urozmaicenia i doświadczenia czegoś nieżydowskiego. Świetną ku temu okazją wydała mi się nowa wystawa "Przejścia i powroty", zorganizowana w setną rocznicę powstania Muzeum Etnograficznego. Drugie, inne, głębsze życie przedmiotu - oto najkrótszy opis ekspozycji.
Skoro nie było tam nic żydowskiego, to skąd post na blogu? - zapytacie. Ano właśnie! Takie już moje szczęście (i nie piszę tego sarkastycznie), że zawsze, albo prawie zawsze wyszukam, wynajdę, rzuci mi się w oczy... Tym razem szafa i ul. Oto one.
Bogata dekoracja dziewiętnastowiecznej szafy "orawskiej", to momentami zabawna, momentami prześmiewcza opowieść o mieszkańcach prowincjonalnego miasteczka. Całość zatytułowana "Quodlibet" - "Co się komu podoba". W takim miasteczku nie mogło nie być Żydów - pomyślałam. Uważny przegląd postaci potwierdził moje przypuszczenia. Otoczony gromadką dzieci chasyd i modlący się w tałesie i tefilin mężczyzna - to przedstawienia nawiązujące do wielodzietności i pobożności ortodoksyjnej społeczności żydowskiej.
Pokaźnych rozmiarów rzeźba Żyda (jarmułka, pejsy, chałat) okazała się być ulem, tzw. figuralnym. Według katalogu wystawy, oraz opiekuna ekspozycji pomyliłam postaci. Dobrze, niech więc będzie, że to "mój" Żyd. Ten drugi - "prawdziwy" - miał jarmułkę schowaną pod kapeluszem iluzjonisty i nijak Żyda nie przypominał. Może krakowskie Muzeum Etnograficzne ma dwa tego typu ule i o tym nie wie? ;)
"Rzeczy odsłaniają przed nami światy, jakich się nie spodziewamy. Każdy z nas dostrzega w nich coś innego." (z przewodnika po wystawie)
wtorek, 18 października 2011
Kuczka
poniedziałek, 17 października 2011
"Kuczka"
Szałas, namiot, kuczka to główny rekwizyt trwającego właśnie święta Sukot, upamiętniający przenośny "dom" z czasów biblijnej wędrówki Żydów przez pustynię. W trakcie siedmiodniowego święta w szałasach budowanych na gankach, balkonach, podwórkach, czy w ogrodach codziennie spożywa się przynajmniej jeden posiłek, a jeśli klimat na to pozwala - nocuje się, a nawet mieszka.
Szałas zbudowany jest zazwyczaj z desek, a nakryty liśćmi, tak aby widać było przez nie gwiazdy. W środku bogato dekorowany: dywanami, kilimami, wycinankami, łańcuchami. Ozdoby papierowe przygotowują głównie dzieci. Biesiaduje się w gronie rodziny i znajomych. Można także zaprosić kogoś, kto nie posiada własnego szałasu.
Czas na zdjęcie. Żart? Żart. Ilekroć przejeżdżam przez to krakowskie osiedle i widzę owe podniebne dobudówki, myślę o żydowskich kuczkach. Prawdziwe do obejrzenia i podziwiania w poście "Otwarte bramy Będzina". W tym niewielkim miasteczku zachowało się ich wyjątkowo dużo.
czwartek, 13 października 2011
Ulica (Ż)żydowska
Sukiennicza, Żydowska, Józefa - trzy kolejne nazwy tej samej ulicy. Ostatnia, nadana w XIX wieku i aktualna do dzisiaj, nie upamiętnia biblijnego świętego, tylko zaborcę - cesarza Józefa II, który podczas swojej wizyty w Krakowie w 1773 roku nocował na Kazimierzu. Dawny "Pałac Wojewodziński", w którym zatrzymał się cesarz, to dzisiaj zaniedbana kamienica na rogu ulic Krakowskiej i... Józefa właśnie.
Róg ulic Józefa i Bożego Ciała, fotograf nieznany, lata 20-te XX wieku. Źródło, także publikacja w "Krakowski Kazimierz. Dzielnica żydowska" Stanisława Markowskiego.
niedziela, 9 października 2011
Jesień
W Krakowie jesień. Jesień i nic tego nie zmieni. Ostatnie ciepłe dni minęły bezpowrotnie. Za to włączyli ogrzewanie i po raz pierwszy od kilku lat nie musiałam dzwonić i dopominać się o to. Miło siedzi się w domu. Do łask wrócił czajnik na podgrzewaczu, z porcją herbaty na cały wieczór. Obłożona książkami nie wychodzę spod kocyka. I tylko...
Źródło
sobota, 8 października 2011
Herb
W Kolbuszowej (miasteczko w woj. podkarpackim) szukaliśmy nie tyle judaików, co słynnego herbu. Złoty krzyż, srebrna Gwiazda Dawida i dwie splecione w uścisku dłonie - symbol dobrej, zgodnej współobecności chrześcijan i Żydów. Choć dziś synagoga opustoszała, miasteczko nadal szczyci się swoją wielokulturową historią.
Czy w każdym polskim mieście tak mocno eksponuje się jego herb, czy ja to widzę tylko w Kolbuszowej?
Wolni od uprzedzeń...
Przykład idzie z góry.
Synagoga z XIX w.
wtorek, 4 października 2011
Hmmmm
sobota, 1 października 2011
Drobiazg
Nie zaskoczył nas widok kompletnej ruiny, raczej solidne ogrodzenie działki, na której znajduje się synagoga w Dukli. Piotrek zrobił kilka zdjęć zza siatki i wrócił do samochodu, a ja - jak to ja - zaczęłam "badać" sposoby wejścia na posesję. Okazało się to bardzo łatwe. Sąsiadem synagogi jest budynek jakiegoś przedsiębiorstwa. Przeszłam przez otwartą na oścież bramę, minęłam niewielki parking, skręciłam za róg budynku i... już mogłam dotknąć cegieł najważniejszej - wschodniej ściany. Oczywiście z zewnątrz. Wąski pas ładnie wystrzyżonego trawnika, a następnie chaszcze do kolan doprowadziły mnie do dawnego wejścia, z którego zachował się jedynie kamienny portal.
W pozbawionym dachu budynku hulał wiatr i szumiały drzewa. Wyjątkowo bujna roślinność nawet mnie zatrzymała w progu. Potrzebna mi była maczeta, a pod ręką miałam jedynie aparat fotograficzny. Na darmo wypatrywałam rzekomo ocalałego cokołu bimy i wnęki po aron ha-kodesz. Wieści o resztkach polichromii od razu włożyłam między bajki.
To już prawie koniec mojej opowieści. Prawie. Bo jednak udało mi się "coś" znaleźć. "Coś" w zasięgu wzroku, a nawet ręki. Niewielkie wgłębienie w ścianie synagogalnego przedsionka, najpewniej po znajdującej się tam kiedyś skarbonie na datki.
"Pustynię upiększa to, że gdzieś w sobie kryje studnię." /"Mały Książę" Antoine de Saint-Exupéry/