środa, 16 czerwca 2010
Zbliżenie III
"Na początku listopada pod Wawelem spadł śnieg (...) Zaraz potem na mieście pojawiło się ogłoszenie niemieckiej administracji, w którym zarządzono, iż wszyscy mężczyźni Żydzi, powyżej trzynastego roku życia, muszą się stawić wcześnie rano przed magistratem. Tam dostaną łopaty i usuną śnieg z ulic oraz trotuarów (...) Podzielono nas na grupy. Nasza trafiła na Aleje Trzech Wieszczów. W tym czasie miasto otarło powieki ze snu i powoli zaczynało się ożywiać. Ludzie wychodzili na ulice, spieszyli do pracy, wstępowali do sklepów, a po drodze smakowali niecodzienny widok - nieźle ubrani panowie w różnym wieku, z brzuchami i łysinkami, gdzieniegdzie Żydzi z brodami i pejsami, maszerują przez ulice szacownego grodu pod okiem i przewodnictwem magistrackiego ciecia.
Dotarliśmy na miejsce przeznaczenia. Zaczęliśmy zgarniać śnieg, rąbać lód, łagodzić skutki zimy. Wszystko przebiegało w spokojnym, wyciszonym rytmie. Dzień przesycony słońcem, mroźny, zdawał się sprzyjać naszemu zajęciu. Nagle zaczęły się wokół nas gromadzić grupki ludzi, zwykłych gapiów. Początkowo przyglądali się z uznaniem naszej robocie, kiwali głowami, ale z czasem zaczęły się budzić w nich demony. Stawali się agresywni. Zaczepiali nas coraz bezczelniej. Rej wodziła gawiedź z przedmieść, typowe krakowskie andrusy i bajoki. Dla nich rzucanie śnieżkami w pracujących Żydów było znakomitą zabawą. Rzucając, nie szczędzili nam docinków w rodzaju: "No, wreszcie się wzięły Żydy za robotę", "Jak to trzyma łopatę, jak Żydówkę za cycki", "Tylko handlować i oszukiwać umiecie, więc najwyższy czas wziąć się za porządną robotę"...
Docinki stawały się coraz ostrzejsze i obraźliwsze. Poleciały zamiast śnieżek - kawałki lodu i kamienie. Magistracki cieć stał z boku i milczał - jakby cała awantura była wpisana w scenariusz wydarzeń. Mimo zimna zaczęło być gorąco. Nagle z bramy kamienicy - przy Alejach mieszkali wówczas profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego i intelektualna śmietanka miasta, a dzielnica należała do eleganckich i dystyngowanych - wyszedł starszy pan. Ubrany był w ciepłą bonżurkę z białą chusteczką w górnej kieszeni, w wełniane spodnie, a jego włosy były już przyprószone siwizną i świeżym śniegiem. W rękach trzymał tacę, na której stała wódka w kieliszkach i zakąski.
- Panowie pozwolą - powiedział do nas ciepłym, serdecznym głosem. - Niech się panowie nie przejmują. Wojna wnet się skończy i każdy wróci na swoje miejsce. To tylko tymczasowość chwili. Proszę się częstować. Wokół zapadła idealna cisza. Nawet śnieg przestał padać. A kawałki lodu i kamienie - latać w powietrzu. Powoli, w milczeniu, zebrana gawiedź zaczęła się rozchodzić. Jakby w zawstydzeniu. Wczesny zimowy wieczór zapalił latarnie, a śnieg znów zaczął padać. Pobielił Kraków, ulice, Planty, dachy kamienic. Wokół nas zrobiło się bardzo, bardzo cicho. W tej ciszy słychać było szmer wirujących na delikatnym wietrze płatków śniegu.
Nie wiem, kim był ten starszy, dystyngowany pan. Może jako prorok przewidujący rychłą i optymistyczną przyszłość nie był olbrzymem. Ale jako człowiek..." /fragment książki Marcela Goldmana "Iskierki życia"/
Wzruszająca i budująca historia.
OdpowiedzUsuńChce się powiedzieć i napisać, ludzie bądźcie dobrzy dla siebie bądźcie ludźmi, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńwww.okiemjadwigi.pl
Demon tłumu prawie nigdy nie zasypia a jednak można go po prostu zawstydzić...tak,to bardzo budująca historia, zwłaszcza,że wstyd tak boleśnie staniał a odwaga cywilna pojedyńczej osoby może kosztować bardzo drogo.
OdpowiedzUsuńZaczytuję się w Twoim blogu .Cieszę się, że mogę tu gościć.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziewczyny, dziękuję, że mnie odwiedzacie i czytacie. Pozdrawiam optymistycznie, Ola
OdpowiedzUsuńTłum potrafi byc niebezpieczny i napędzający agresywne zachowania, ale równie niebezpieczna jest obojętnośc tłumu na przejawy agresji.Zaczęłam czytac "Bóg śpi"Marka Edelmana.jak przeczytam to wtracę złotą myśl. Bożena
OdpowiedzUsuń