sobota, 16 października 2010
Na kirkucie w Kocku
- Jest kapliczka! - wykrzykuję. Teraz w prawo. Polną drogą podjeżdżamy pod bramę z Gwiazdami Dawida. Szczęk odpinanych pasów. Kirkut w Kocku. Jeden rzut oka wystarczy, by stwierdzić, że ogrodzenie solidne, a furtka zamknięta. Ruszamy kawałek dalej. Przewodnik "Śladami Żydów polskich" Adama Dylewskiego wspomina o opiekunie tego miejsca, zamieszkującym pierwszy dom za kirkutem. Dzwonimy. Raz, drugi, trzeci, starając się przeczekać psi jazgot. Bez powodzenia. Pod nieobecność gospodarza zwierzaki starannie wypełniają swoje obowiązki. Zawracamy pod wejście na cmentarz. Ja smętna, Piotr pocieszyciel. - Wygląda na to, że niewiele się zachowało... Co niedostępne dla nóg, rąk i słabego wzroku, zawsze można przybliżyć przy pomocy lornetki. To mój nieodłączny podróżniczy, choć w rzeczywistości teatralny rekwizyt. Tuż za bramą macewa z wtulonymi w mech hebrajskimi literami. Piotrek skupia się na zrobieniu jak najlepszego ujęcia, żonglując obiektywem między prętami ogrodzenia, ja obserwuję dalszy plan.
Pomiędzy pniami zrośniętych drzew malownicza grupa macew. Przyglądam się uważniej i... powoli dociera do mnie, że są to macewy przerobione na... koła szlifierskie! Zaalarmowany Piotrek porzuca fotografowanego pajączka i przechwytuje lornetkę. - Faktycznie! - w głosie nuta niedowierzania. Zaczynam bezładnie mówić i biegać wzdłuż ogrodzenia, szukając jakiejkolwiek możliwości przedostania się na drugą stronę. Teraz do akcji wkracza Piotrek. - Trzymaj! - zdecydowanym ruchem podaje mi aparat, a sam zgrabnie przeskakuje bramkę. Po raz pierwszy w życiu żałuję, że tak często opuszczałam lekcje wu-fu.
Stoimy przy samochodzie, pochłonięci oglądaniem zdjęć, gdy nieoczekiwanie zatrzymuje się przy nas rower. - Co tam Państwo mają ciekawego? - pyta uśmiechnięty mężczyzna. Piotrek szybkim mrugnięciem daje znak, żeby nie wspominać o jego świeżej eskapadzie. Nawet jeśli widział, opiekun kirkutu taktownie milczy. Zaraz też wyciąga klucz i otwiera - niedostępną jeszcze przed chwilą furtkę, opowiadając, jak to wracał z grzybobrania i nas zauważył.
Oglądam z bliska zbezczeszczone macewy. Wyjątkowo wyraźne litery i symbole. Wiedzieli, musieli wiedzieć. Pytam, skąd pochodzą. - Proszę Pani... pewnie z Kocka i okolic. Ludzie przynoszą, częściej podrzucają pod bramę cmentarza. Nie dalej jak kilka dni temu leżała jedna. I tak przez lata uzbierało się.
Ohel cadyka Menachema Mendla Morgenszterna.
Wiedzieli. Musieli wiedzieć.
"Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem." Błogosławieństwo kapłańskie (hebr. Birkat ha-kohanim) - słowa, którymi arcykapłan Aaron błogosławił lud. Dłonie w geście błogosławieństwa są symbolem kohenów - potomków kapłanów z czasów Świątyni Jerozolimskiej.
Jak bardzo trzeba sobie zeszlifować wrażliwość...
To zastanawiające dlaczego tak się stało. Czy to bezmyślność, czy pogarda dla inności, czy przekonanie ,że inna wiara nie jest wiarą, czy wręcz wrogość i celowe działania, trudno rozstrzygnąć. Jednak dziś ktoś zbiera, ktoś dba , a jeszcze ktoś inny odwiedza, fotografuje, opowiada. Dobrze ,że tak się dzieje. Jest Ci za co dziękować:)
OdpowiedzUsuńto cudowne, że dzięki Wam możemy my wszyscy zajrzeć za furtkę i płot... i niemal pogładzić dłońmi te kamienie....
OdpowiedzUsuńdziękuję...
Macew rownież używano jako płyt chodnikowych,,brak wrażliwości ludzi na cmentarze i zabytkowe nagrobki.widziałam jak człowiek rozwalał młotem stary nagrobek,aby zrobić sobie miejsce na nowy!!!
OdpowiedzUsuńGłupota,bezmyślność,prostactwo!!!
We Włodawie w roku 1968 cały kirkut był przeorany i zrobiono na tym miejscu park....został tylko jeden grób
Podpisuje sie pod Kaprysia : jak dobrze, ze sa jeszcze tacy ludzie jak Ty! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
W wiekszosci ludzi jest wciaz tyle nienawisci, wystarczy popatrzec w telewizor.
OdpowiedzUsuńDobrze, ze sa i tacy wrazliwcy, ktorzy potrafili zadbac, zachowac, odwiezc, dobrze, ze choc paru takich jest wlasnie jak Ty!
Pozdrawiam serdecznie :)
W zasadzie nie dziwie się. Całe miasteczko jak ten Kirkut jest zdewastowane. Robiłem zdjęcia starych pożydowskich domów. Przed wojną w Kocku buło ich pewnie więcej niż Polaków. Teraz miasteczko jest potwornie zaniedbane widać ze zero przemysłu a ludzie szukają jakiejkolwiek roboty. To chyba dobrze że znoszą znalezione macewy a nie wyrzucają albo wykorzystują w innych celach. Niestety na ten Kirkut nie trafiłem. Obowiązki kwatermistrza na " Szlaku wrześniowym " nie pozwalały
OdpowiedzUsuńW Twojej opowieści jest smutek, ale też jest i nadzieja... Skoro zeszlifowane macewy wracają na kirkut, nawet jeśli przez płot, może to znak rodzącej się świadomości?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i dziękuję za przemiłą wizytę na moim blogu :)
Są ludzie bezmyślni, chciałoby się rzec - zbyt praktyczni, ale to dobrze, że ktoś chce naprawić to, co inni zniszczyli. I ten spóźniony gest cieszy.
OdpowiedzUsuńCzy wybierasz się na krakowskie spotkanie z Amosem Ozem? Można liczyć na relację?
Och, jak ten pajączek mnie rozczulił; taki namacalny i zarazem efemeryczny dowód na przemijanie. Piękne zdjęcia, nostalgiczna aura. Jak zwykle klimatyczna notka :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Polecam też wystawę "Macewy codziennego użytku" w Centrum Sztuki współczesnej w Warszawie. Pozdrawiam Magda
OdpowiedzUsuńhttp://www.sztetl.org.pl/en/cms/news/909,matzevot-of-everyday-use/
OdpowiedzUsuń