wtorek, 23 marca 2010
Szaleństwa Mayera Kirshenblatta
Choć malować zaczął po 70-siątce, w dodatku w dalekiej Kanadzie, to utrwalony na płótnie rodzinny, przedwojenny Opatów nic nie stracił na autentyczności i świeżości. Mayer Kirshenblatt, bo o nim mowa, malarz samouk, z wielką miłością i pieczołowitością wskrzesił nieistniejący świat żydowskiego sztetl, tak żywy w jego pamięci. Polskę opuścił w latach 30-tych, jako osiemnastoletni mężczyzna. W dzieciństwie i wczesnej młodości odznaczał się dużą energią, wszędzie go było pełno, zawsze w ruchu - wagarował i łobuzował. Żył w rytmie miasteczka, na jego ulicach i w zaułkach, przypatrując się pracy rzemieślników, przysłuchując targom przekupek. Ten ciągły niepokój, który kazał mu gnać nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, znalazł odbicie w przezwisku, które przylgnęło do chłopca - Majer Tamuz / Majer Lipiec. W lipcu bywa gorąco, tak gorąco, że niejednemu może się od tego w głowie pomieszać.
W jakimś wywiadzie artysta przyznał: "Ja byłem po prostu inny i wciąż jestem dla moich współczesnych". Wspaniałe i budujące są szaleństwa Mayera Kirshenblatta! Odkryta w sile wieku pasja - malarstwo; bezcenne świadectwo, które z niej się zrodziło - obrazy i książka z ich reprodukcjami ("Nazywali mnie Majer Lipiec").
Co malował Mayer Kirshenblatt o duszy Majera Lipca? Zobaczcie sami.
W miasteczku nie słyszało się o przypadkach cudzołóstwa. Ludzie byli zbyt zajęci, by mieć czas na zdrady. Znam tylko jedno takie zdarzenie. Baynish Bębniarz przebywał poza miastem, grając z żydowską kapelą. Wcześniej wrócił do domu i zastał Yankele Zishes - nauczyciela z chederu - w łóżku ze swoją żoną. Yankele chwycił pierwszą z brzegu rzecz - swoje buty, których nie zdążył nawet założyć i w samej bieliźnie wypadł na ulicę. Baynish złapał spodnie Yankele i gonił go przez pół miasteczka, zanim ten dotarł do swojego domu. Wydarzenie to długo jeszcze było powodem ogólnej wesołości.
Yumenowi - właścicielowi największego składu drzewnego dobrze się powodziło. Dacie wiarę, że jego żona była kleptomanką?! Kradła i wszyscy o tym wiedzieli. Kupcy śledzili, co wzięła, a mąż zapisywał, co przyniosła do domu. W każdy poniedziałkowy ranek zbierali się u Yumena, relacjonując, co komu jest winien, a on zwracał kupcom pieniądze. Moja mama opowiadała, że żona Yumena ukradła rybę i ukryła ją na piersi. Oczywiście była to żywa ryba, któż chciałby kraść martwą?! Żona Yumena była piękną, niewielką kobietą, zawsze nienagannie ubraną. Tu pokazana w brązach, z odpowiednio dobranym kapeluszem i spojrzeniem pełnym winy, wsuwająca rybę za dekolt sukni.
Najlepszy w mieście krawiec miał garbatą córkę. Pomimo, że pochodziła z dobrej rodziny, ojciec nie mógł wydać jej za mąż. Pewnego dnia bliscy zauważyli, że brzuch dziewczyny powiększa się, a piersi pęcznieją. Dociekliwie dopytywana przyznała, że jest w ciąży. Ojciec dziecka nie chciał się z nią żenić. Rodzina dziewczyny była zrozpaczona, wszak w tradycji żydowskiej dziecko z nieprawego łoża stanowi problem. Sprawę oddano nawet pod rozwagę sądu rabinackiego. Młodzieniec wciąż odmawiał ożenku. Ojciec ciężarnej przekonał go w końcu, wzbudzając litość dla kalectwa dziewczyny, obiecując mieszkanie, nowe ubrania i pracę w swoim sklepie, a także powołując się na liczne przymioty córki - dobrej kucharki i gospodyni.
Młodzi stoją pod chupą (ślubny baldachim). Kobiety po jednej stronie, mężczyźni po drugiej. W całym mieście był tylko jeden cylinder. Każdy pan młody, który chciał wyglądać elegancko, wypożyczał go. Czerwony fotel w rogu należy do mojej babki. Całe miasteczko pożyczało go dla panien młodych na ceremonię okrycia welonem. Przedstawiony tu ślub nie był zwyczajny, odbył się bowiem w piątek. Zwykle ślubów nie udzielano w Szabat, ale, jako że panna młoda była bliska rozwiązania, ceremonii nie można było odkładać. Ledwie pan młody zdążył powiedzieć "tak", a już został w pośpiechu wyproszony do sąsiedniego pokoju, gdyż... rozpoczął się poród.
Być może Opatów nie liczył się zbytnio na mapie Polski, ale dla Żydów był ważnym miejscem. Zasłynął jako miasto rabinów. Dla wielu z nich był domem. Reb Mayerl cieszył się dobrą reputacją uczonego i pobożnego człowieka. Miał swoich zwolenników. Jedną z najważniejszych dat w życiu naszego miasteczka była rocznica śmierci Reb Mayerla (zmarł w 1723 r.). W Księdze Pamięci Opatowa wyczytałem, jak to ludzie przybywali z bliska i daleka, by odwiedzić jego grób. Modlili się, recytowali psalmy, palili świece i składali kwitelech - pisemne petycje, mając nadzieję, że rabin wstawi się za nimi u Wszechmocnego. Ludzie prosili o narzeczonego dla niezamężnej córki, narodziny syna, lekarstwo na chorobę, lub powodzenie w interesach.
Z kwitelech w ręku, zwolennicy Reb Mayerla przybywają na cmentarz. Wielu wchodzi i wychodzi z ohelu - małego budynku, mieszczącego groby świątobliwych osób. Tylko najwybitniejsi mężowie są honorowani w ten sposób. W ohelu widzimy trzy macewy: Reb Mayerla, Reb Yekele i Reb Shmulekhl. Setki ludzi tłoczy się na ścieżce do grobu Reb Mayerla. Są narażeni na zaczepki żebraków, stojących rządkiem po obu stronach przejścia i ciągnących przechodzących mężczyzn za rogi chałatów. Żebracy zabiegają o uwagę, błagając o kilka groszy.
Przygotowania do Szabatu były dużym przedsięwzięciem, z całym pieczeniem, gotowaniem, sprzątaniem. W piątek matka wstawała bardzo wcześnie. Gdy już uporała się z gotowaniem i pieczeniem, ostatnią pracą, jaką wykonywała było szorowanie kuchennej podłogi. Zarówno podłoga, jak i szafki zostały zrobione z surowej sosny. Matka wylewała wiadro wody na podłogę i na kolanach szorowała gołe drewno szczotką i bielidłem, szmatą wycierała wodę. Od ciągłego szorowania, podłoga i meble nabrały pięknego koloru kości słoniowej. W wypolerowanym drewnie można było dostrzec słoje, gdyż szorowanie ścierało miękką ich część i odsłaniało wzór. Przed wejściem do domu musieliśmy zdejmować zabłocone buty.
Do kolacji szabatowej matka nakrywała stół najlepszym obrusem. Święto zaczynało się w piątkowy wieczór, wraz z zachodem słońca. Wielu ludzi nie miało zegarów, ani zegarków i nie było w stanie powiedzieć, kiedy zbliżał się czas zapalania szabasowych świec. Od domu do domu chodził szames z kołatką. Stukał w okiennice i wykrzykiwał: "Kobiety, kobiety! Czas zapalić świece i iść do synagogi." Przez okno widać stół przygotowany na Szabat.
Reprodukcje obrazów wraz z ich opisami (powyżej w moim wolnym tłumaczeniu:) znalazłam tutaj. Miałam okazję poznać Majera Lipca, a także z nim porozmawiać (piękna polszczyzna) na spotkaniu zorganizowanym w ramach jednego z Festiwali Kultury Żydowskiej. Jest to dla mnie tym ważniejsze, że Majer Lipiec-Kirshenblatt odszedł 20 listopada 2009. Lubię i cenię jego prace, choć bardziej jako dokument niż dzieło sztuki. Artystę zaś zapamiętam pod hasłem "człowiek spełniony".
och Olu...
OdpowiedzUsuńpiękne opowieści... obrazy pełne barw i życia...
i...
cudowne wspomnienie o "Człowieku Spełnionym"...
Pieknie napisana historia... Z przyjemnoscia jeszcze tu wroce i dziekuje za odwiedziny, ktore mi umknely a nie powinny. Pozdrawiam. M
OdpowiedzUsuńWiele razy przejeżdżałam przez Opatow i kojarzy mi się z różnymi odcieniami szarości i brązów. A we wspomnieniach malarza tyle miał kolorów...
OdpowiedzUsuńWzruszające. Pozdrawiam:-)))
Ale się zaczytałam...., dzięki!
OdpowiedzUsuńTaki trochę Nikifor z niego :))
OdpowiedzUsuńPiękny post Olu!
Pozdrawiam serdecznie!
Drogie Dziewczyny, dziękuję za ciepłe komentarze. Zapomniałam dodać w poście, więc zrobię to teraz, jak to cudownie, że malarz do obrazów dołączył te opisy. Ileż się można dzięki nim dowiedzieć! Poza tym tworzą niezwykły klimat. Pozdrawiam Was serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post. Dziękuję że otworzyłaś mi oczy na kolejnego ciekawego artystę :)
OdpowiedzUsuńPodobnie jak u Magody, moje pierwsze skojarzenie to Nikifor!
Ciężka praca podczas realizacji tego przedsięwzięcia przyniosła ogrom pozytywów dla miasta i mieszkańców odkrywając na nowo zapomniane historie ludzkie oraz przywraca do życia tajemnicze nieistniejące zakątki;) Link do relacji z Opatowskiej wystawy: http://www.muzeumgeodezji.opatow.pl/index.php?option=com_content&task=archivecategory&year=2008&month=06&module=1
OdpowiedzUsuńMariuszu, bardzo dziękuję za link. Z przyjemnością obejrzałam wszystkie zdjęcia. Emanują z nich te pozytywy, o których piszesz. I wystawa judaików ciekawa. Z Twojego wpisu wynika, że byłeś w te przedsięwzięcia mocno zaangażowany. Pozwól zatem, że Ci pogratuluję. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowo i serdecznie zapraszam :)
Usuń