piątek, 13 listopada 2009
Tylko ich zdanie się liczy
Oskar Schindler był Niemcem, członkiem NSDAP, szpiegiem. Od listopada 1939 roku prowadził w okupowanej Polsce, na krakowskim Zabłociu firmę produkującą garnki, menażki, a także amunicję na potrzeby armii niemieckiej, z wykorzystaniem taniej siły roboczej, głównie żydowskiej. Od 1943 roku prowadził grę o życie zatrudnianych przez siebie Żydów. Układy, kontakty, łapówki, zdolność przekonywania i urok osoby, której się nie odmawia, pozwoliły Schindlerowi najpierw skoszarować pracowników w barakach na terenie krakowskiej fabryki, zaś po likwidacji obozu w Płaszowie – przewieźć ich wraz z całą produkcją do Brűnnlitz na Morawach. Tam doczekali wyzwolenia.
Książka Aleksandra Skotnickiego nie jest typową biografią. Autor, po nakreśleniu sytuacji w okupowanym Krakowie, w tym antyżydowskich rozporządzeń, przybliżeniu historii getta i obozu płaszowskiego, oddał głos byłym – przede wszystkim żydowskim – pracownikom Schindlera. To ich wspomnienia i opinie budują tę postać; postać dla innych kontrowersyjną (aż do znudzenia akcentowane pijaństwo i kobieciarstwo), czy wręcz tragiczną (powojenna bieda, rozstanie z żoną, brak powodzenia w interesach).
Tylko osoby postronne, aż chciałoby się rzec „obcy”, mają ewentualny problem z uznaniem zasług Schindlera. Schindlerjuden – jak sami siebie lubią nazywać – są pełni wdzięczności i podziwu dla człowieka, który uratował im życie. Wszyscy próbują zrozumieć motywy jego postępowania. W przypadku posiadacza zarówno Orderu Krwi (wysokie odznaczenie wojskowe ustanowione przez Hitlera, przyznawane za szczególne zasługi najbardziej oddanym zwolennikom NSDAP), jak i medalu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata (najwyższe izraelskie odznaczenie cywilne nadawane nie-Żydom, ratującym z narażeniem własnego życia ofiary Holokaustu) może to być szczególnie trudne. Tak jak niepojęte wydaje się, aby lekarz przysięgający „Primum non nocere” posyłał więźniów do komór gazowych, lub uśmiercał zastrzykiem fenolu. Ekstremalne sytuacje, które czasami stawia przed nami życie weryfikują, czy pisany nam los bohatera, czy kata.
Schindlerjuden – jak sami siebie lubią nazywać – są pełni wdzięczności i podziwu dla człowieka, który uratował im życie. Mają dla niego wiele ciepłych słów: wybawca, ojciec, anioł, Noe... i tylko ich zdanie się liczy.
W roku 1947 jeden z ocalonych – Leopold Pfefferberg obiecał Schindlerowi, że zrobi wszystko, co możliwe, aby świat poznał jego nazwisko. To on namówił Thomasa Keneally’ego do napisania „Arki Schindlera”, to on zachęcał Stevena Spielberga do jak najszybszej ekranizacji powieści, chętnie godząc się na rolę konsultanta kolejnych scenarzystów. Poldek dotrzymał słowa danego Schindlerowi i zdołał spłacić dług wdzięczności. Jak to ujął Keneally: „Oskar Schindler dał Poldkowi i Mili (żona Pfefferberga) życie. Oni dali mu nieśmiertelność”.
Prof. Aleksander Skotnicki został laureatem nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej za rok 2009. Więcej informacji na ten temat.
Polecam także reportaż Ewy Szkurłat "Ratownik".
Dobrze jest o tym przypominać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Olu!
Muszę poszukać tej książki...
OdpowiedzUsuńZawsze się zastanawiam ilu było bezimiennych Schindlerów... Nawet jeśli uratowali "tylko" jedno życie... A ilu zapłaciło swoim życiem za uratowanie czyjegoś...
Pozdrawiam serdecznie
Nie wiedziałam, ze Schindler był tak wielopłaszczyznową postacią.
OdpowiedzUsuńSkoro poruszyłaś tę tematykę, muszę wspomnieć, że na mnie ogromne wrażenie robi osoba Ireny Sendlerowej. Mało jest osób, które wyświadczyły innym tyle dobra. Może napiszesz kiedyś Olu o tej wspaniałej postaci?
Ja troszkę offtopic - osobiście uważam film za bardzo dobry, ale jakiś czas temu byłam na spotkaniu w Aptece Pankiewicza, gdzie okazało się, że ludzie Spielberga zachowali się wręcz skandalicznie w stosunku do Pankiewicza właśnie, czego dowodem między innymi jest absolutny brak Apteki w filmie (podczas gdy w rzeczywistości życie w gettcie było z nią nierozerwalnie związane). Te historie wzbudziły we mnie prawdziwy niesmak, no ale cóż - film się ogląda.
OdpowiedzUsuńAnonimowy, w "Liście Schindlera" jest jedna scena upamiętniająca (anonimowo, trzeba wiedzieć o kogo chodzi) Pankiewicza: kręcona na ul. Szerokiej (grała getto, Plac Zgody), próbuje pomóc kobiecie, której strzela w głowę Niemiec. Poza tym Izaak Stern, werbując ludzi do pracy u Schindlera, wspomina, że papiery zostawi w aptece Pankiewicza.
OdpowiedzUsuńTrudno mi ocenić, czy to dużo, czy mało. Fakt, że Schindler za sprawą filmu "przyćmił" osobę Pankiewicza, a przecież obaj otrzymali medal Yad Vashem. Mimo wszystko "dobry nazista" był większym ewenementem niż "dobry Polak", zwłaszcza dla Fabryki Snów.