Pozostając w kręgu światła...
Jest w Lublinie  latarnia uliczna, która świeci 24 godziny na dobę, 365 dni w roku.  Latarnia nie-byle-jaka - przedwojenna, zabytkowa. Stoi na terenie dawnej  - obecnie nieistniejącej - dzielnicy żydowskiej.
Kolejne bezcenne światełko pamięci.
 
 
 
 
 
Mam swoje ulubione krakowskie okno :) W samym sercu  Kazimierza, na ulicy Szerokiej. Powojenny budynek w miejscu tzw.  Synagogi na Górce, w której przed wiekami mieszkał Wielki Kabalista  Natan Nata Spira, nie budzi większych emocji. Ni to dom, ni to  kamienica. Na parterze bank, nad nim mieszkania - z tego, co wiem -  głównie pod wynajem. Budynek ten ma jednak swoje tajemnice. O jednej z  nich - przepięknym śladzie po mezuzie pisałam w poście "Odkrywca tajemnic"  Ale to nie wszystko. Jest jeszcze wspomniane okno, a w nim paląca się  od zmroku mała lampka. Cóż w tym dziwnego? - powiecie. To nie przypadek.  Natan Nata Spira całymi nocami studiował przy świetle świecy, o której  nostalgicznie powiada się, iż była latarnią dla spóźnionych  kazimierskich przechodniów. Pewnego razu zabrakło jej płomienia, a wraz z  nim Wielkiego Kabalisty.
Właściciel budynku, a może tylko  wspomnianego mieszkania, podtrzymuje tradycję światełka w oknie -  drobną, a jakże ważną. Nawet na tle kilkusetletniej historii Żydów w  Krakowie, nawet w przepychu ocalałego żydowskiego miasta i jego siedmiu  synagog.
Nieprzypadkowość palącej się co wieczór lampki  potwierdziła wynajmująca jedno z mieszkań dziewczyna. Nie TO, inne. Mam  plan dotrzeć do właściciela budynku, a jeśli mi się uda - będziecie  pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą.
 
 
 
 
 
W dni takie jak ten - upalne z burzowym wieczornym  akcentem - przypominają mi się różne warunki, w jakich przyszło nam  zwiedzać judaika. Było oczywiście i słońce, i deszcz; krzaki po kolana i  wyżej, w tym pokrzywy i kolczaste gałązki; świeżo skoszona trawa,  wywołująca alergiczny katar; wspinaczka na mur; skok przez ogrodzenie i  czołganie się pod nim; przechodzenie przez sąsiadujące posesje...  Zawsze, absolutnie zawsze było warto.
W Rymanowie deszcz...
 
 
 
 
 
Dziś jeszcze słów kilka o balkonie z poprzedniego posta.
O  tym, że istnieje i że został wykonany z balustrady bimy leskiej  synagogi wyczytałam w książce przeze mnie hołubionej - "Śladami Żydów  polskich" Adama Dylewskiego. Wspominałam na blogu, że w Polskę bez niej  nie ruszam. W wydaniu z 2002 roku nie ma zdjęcia kamienicy, a podany  adres ogranicza się do pl. Konstytucji 3 Maja. Poza tym... minęło długie  dziewięć lat i w tym czasie wiele mogło się zmienić.
Na  szczęście plac okazał się niewielki. Weszliśmy nań od strony synagogi i  jako pierwszy zwrócił moją uwagę balkon z przytwierdzonymi od spodu  kwiatowymi dekoracjami. Na wszelki wypadek został uwieczniony na  zdjęciu, dzięki czemu teraz mogę go Wam pokazać. Ten, którego  szukaliśmy, już z daleka pierwszy dostrzegł Piotr (ech, moje słabe  oczy). Charakterystyczny motyw żydowskiego świecznika właściwie  wykluczał jakąkolwiek pomyłkę, ale... chciałam mieć 100% pewność.
Zainteresowana  nami mieszkanka kamienicy nie wyglądała na osobę, z którą można byłoby  rozmawiać na temat kontrowersyjnego balkonu. Byliśmy zdani sami na  siebie. I wtedy Piotr wpadł na genialny pomysł, żeby zajrzeć do książki  "Bieszczadzkie judaica" Andrzeja Potockiego, którą chwilę wcześniej  zakupiłam w synagogalnej galerii. - Może tam będzie zdjęcie tej bimy? -  powiedział. Popędziłam do samochodu, przewertowałam książkę kartka po  kartce. Było! :)
Ot i cała historia.
 
 
 
 
 
Mam problem. Wszędzie widzę Gwiazdy Dawida :)
Kamienica naprzeciwko rymanowskiej synagogi.
 
 
 
 
 
Nojzanc, Sonik, Linsk, Rejsze... i nie tylko. Zgadnijcie, gdzie byłam :)