niedziela, 1 listopada 2009
Bobe Majse
Czas już chyba najwyższy wyjaśnić nazwę bloga.
Bobe Majse to w jidysz „babskie gadanie” :)
Pierwsze ślady (pojedyncze wyrazy na marginesach ksiąg hebrajskich) pisanego jidysz datuje się na XI – XII wiek, rozkwit literatury jidysz na wiek XIX – XX. Mniej więcej pośrodku plasuje się dzieło Eliasza Lewity „Bowe Majse” („Opowieści Bowy”) – przeróbka włoskiej powieści dworskiej. Ponieważ księga pełna cudów i czarów cieszyła się dużym zainteresowaniem zwłaszcza wśród kobiet, „Bowe Majse” zastąpiono prześmiewczym „Bobe Majse”, co tłumaczy się jako „Opowieści babuni”, lub... „babskie gadanie”.
A zatem Bobe Majse: początki literatury jidysz (języka, którym na co dzień posługiwali się także Żydzi polscy) i początki mojego blogowania; „babskie gadanie” – bo mam dystans do tego, co robię. Nie każdy tu zajrzy; nie każdy, kto zajrzy – przeczyta; nie każdemu, kto przeczyta – będzie się podobało.
Tak to sobie wymyśliłam.
Piękny ten pomysł na nazwę bloga. Po namyślę przyznaję Tobie rację, że blog musi mieć charakter osobisty. Zatem mój też taki będzie...... Dalszych sukcesów. Piotr gratuluję zdjęcia.....mistrzu!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńA mnie sie podoba :))
OdpowiedzUsuńMądrze gadasz Olu :D POtwierdzam zdanie przedmówcy, Piotrek jest mistrzuniem obiektywu! Ty Olu, mistrzynia słowa!
OdpowiedzUsuńMaćku, oboje z Piotrem baaaaaaaaaaaaardzo dziękujemy. Jeśli tylko dobrze się czyta i ogląda, to cieszymy się. Może nie na darmo zajmujemy trochę miejsca w cyberprzestrzeni? ;) Pozdrawiam Cię, Ola.
OdpowiedzUsuńNie marnujesz miejsca w czasoprzestrzeni ani cyberprzestrzeni. Codziennie czytam sobie kawałek Twoich dotychczasowych zapisków i przypomniam piosenki które w wykonaniu J. Steczkowskiej są porywające, muzykę, melodykę, wizyty w Krakowie, zdarte do nieprzytomności kasety ze ścieżką do najsłynniejszego filmo-musicalu o mleczarzu Tewje, moją cichą fascynację i oczarowanie światem judaizmu: jego magii, kolorów, róznorodności, zwyczajów. Cieszę się że tu do Ciebie trafiłam i pozdrawiam mocno!
OdpowiedzUsuńDroga Aploch, płytę Steczkowskiej uwielbiam! Będzie stale "przewijać się" na blogu :)
OdpowiedzUsuńJa też jestem zafascynowana i oczarowana światem judaizmu - mocno Cię przytulam, Bratnia Duszo.
Aż podskoczyłam, czytając, że do nieprzytomności uwielbiasz "Skrzypka na dachu". Szykuję na bloga niespodziankę związaną z tym musicalem, który kocham nie mniej niż wspomnianą płytę. To sporo pracy, a ja mam niebawem sesję, więc proszę o cierpliwość. Część pracy została już wykonana, ale sporo jeszcze przede mną. Ale będzie, będzie!
Acha, ścieżkę dźwiękową z filmu otrzymałam w tym roku pod choinką :)
Ola